[Na co komu dziś] |
Nic się nie zmienia. Nadal jest źle. Chociaż może nie źle, ale nie najlepiej. Ale znalazłam oazę, lekarstwo na skołatane nerwy, na poszarpaną psychikę. I nadziwić się nie mogę, że tak zwyczajna, prozaiczna rzecz mi pomaga. Trochę brzuszków, parę skłonów, chwila biegu, kilka rundek rowerem w parku, potem zimny prysznic i jakoś łatwiej ogarnąć cały ten burdel. Wysiłek fizyczny i jakbym w końcu mogła wziąć głębszy oddech. Tak bardzo potrzebny oddech. I teraz jest jakoś lepiej... ociupinę.
mały krok w stronę wielkiego szczęścia?
OdpowiedzUsuńMam nadzieję.
UsuńUwielbiam te chwile. Chwile, kiedy czuć, wyraźnie czuć postęp w nas.
OdpowiedzUsuńTak. Są wspaniałe.
UsuńA żebyś wiedziała, że tak jest! Wysiłek fizyczny był dla mnie (i oby znów się stał) lekiem na wszelkie smutki. To uczucie spełnienia po 100 brzuszkach czy rundka rowerem po mieście... To naprawdę pomaga.
OdpowiedzUsuńMasz racje. Masz wrażenie, że możesz wszystko. ;)
UsuńDokładnie, wysiłek fizyczny likwiduje stres, uwalnia umysł i produkuje hormony szczęścia! :)
OdpowiedzUsuńI od razu nam lepiej. :)
Usuń