>>>>>>>>>>>>>>>>>>
"Mama"
Każdy wie co to słowo oznacza. Każdy (prawie) z nas wypowiada je codziennie. Jedni z miłością, drudzy z pogardą, inni z przekupstwem ( a. bo kochają mamę, b. bo ich mama wkurzyła, c. bo czegoś od mamy chcą.) Jednak ile z nas wypowiada je z szacunkiem? Mam wrażenie, że niewielu. Czasem i ja nie mówię do mamy tak jak powinnam, ale nigdy, przenigdy nie nazwę mojej mamy "moja stara". Gdyby nawet mieli mi za to dać milion złotych, nie zrobię tego. "Czemu? Za tyle forsy nie powiesz dwóch głupich słów?! Jesteś po******!" Powie większość. Jednak bądźmy z sobą szczerzy. Czy ten kto kocha swoją mamę dla pieniędzy zrobi więcej niż dla niej? Zrobię Wam test. Czy jeśli miałbyś za 100 milionów złotych wpuścić mamę do klatki z głodnymi lwami, zrobiłbyś to? Tylko szczerze. Jeśli wybrałeś tak to posłuchaj. Twoja mama jest w klatce. Ty masz swoje 10 milionów. Teraz musisz patrzeć jak ją te zwierzęta rozrywają, a Ty z zimną krwią sprzedałeś ją. Nie możesz jej pomóc. Wybrałeś. Jeśli jednak wybrałeś nie, to sprawa się zmienia. Po pierwsze masz mamę. Twoja forsa wpadła do klatki. Chwila. Lwy nie jedzą papieru. Zaczyna wiać. Kasa wylatuje przez pręty klatki. Ponad połowa z tego się rozwieje po świecie, ale część łapiecie. I z czym Ci lepiej? A tak poza tym przykładem chciałabym powiedzieć, że jestem najszczęśliwszą córką na świecie, bo nie każdemu trafia się tak wspaniała mama. Wiem. Pewnie każdy z Was mówi, że jego mama jest naaj. Nie dziwi mnie to. Ale nie o to mi chodzi. Pewnie każdy z Was kojarzy słowo "KARA". U mnie ono w sumie nie istnieje. W sumie. Moja mamusia nie każe mnie w taki sposób jak to robi większa część mam na świecie. To znaczy: za karę nie wolno Ci;
- siedzieć przy komputerze,
- oglądać telewizji,
- wyjść na podwórko,
- zjeść słodyczy,
- i tak dalej.
Moja mama raz na tydzień, czasami rzadziej, wpada w furię. To znaczy krzyczy, mówi w taki sposób, że na początku, mimo iż cały czas jej słucham, staram się jak najbardziej udawać, że mnie to nie rusza. Później zaczynam płakać. Potem godzimy się i jest w porządku. Zawsze jest po mojej stronie, pozwala mi prawie na wszystko i czasami to ja muszę pilnować się, żeby z tego nie korzystać, ale to nie jest najważniejszy powód, dla którego kocham ją nadzwyczaj. Powodem tym jest to, że uważam, że moja mama zasłużyła na 1000 razy grzeczniejsze, mądrzejsze, lepsze, ładniejsze dziecko niż jestem nim ja. Powinno ono chodzić jak w zegarku, mieć średnia co najmniej 5,5 i wyglądać jak model. A nie być takie jak ja. Co z tego, że mam wzorowe zachowanie, nie sprawiam problemów wychowawczych ani jej, ani szkole, skoro moja mama musi jednak co te 10 dni na mnie nawrzeszczeć? Co z tego, że mam średnią 5,0 skoro to i tak za mało, żeby mieć nagrodę prymusa? Co z tego, że jestem chrześcijanką [(...)mądrzejsze, lepsze...] skoro od 5 miesięcy nie byłam w kościele (chodź chciałam)? Co z tego, że mówią mi, że jestem ładna, skoro jakoś nic z tego mi nie przyszło? Pytam CO Z TEGO? Nic. Właśnie, jedno, wielkie nic. Na prawdę nie wiem, czemu, gdy mówię mamie, że na nią nie zasłużyłam mówi mi, że plotę bzdury. Cóż... kocha mnie. Ja też ją kocham, gdybym umiała, chciałabym zmienić jej życie tak, aby było lepsze, chociaż wiem, że, żeby tak się stało musiałabym się nie urodzić, a moja mama nie poznać mojego taty... Nie mogę, nie potrafię jej tego wynagrodzić. Chociaż chciałabym być tak grzeczna, tak mądra, tak dobra, tak piękna. Nie umiem. Nie... Przepraszam Cię mamo, że nie jestem taka doskonała. Przepraszam... próbuję, ale nie umiem. Urody nie zmienię, ale resztę na pewno by się dało, ale ja nie potrafię. Jestem na to zbyt słaba. Ech...
Cóż, muszę pogodzić się, że nawet moja mama nie może urodzić ideału. Mam nadzieję, że wszystkie dzieci, które nie szanują swoich rodziców, zostaną porządnie ukarane i zaczną ich w końcu szanować i kochać tak jak na to zasługują. To wszystko na ten temat.
>>>>>>>>>>>>>>>>>>
"W szkole"
A jaj jupi jej.
Dostałam w tym tygodniu 3 piątki. Dwie z matematyki i jedną z polskiego! Jako jedyna z klasy! Nawet nasza encyklopedia miała 2! La la la la la la la!
Ominął nas sprawdzian z przyrody bo bili u nas harcerze. A na przerwach dużo się dzieje. Co do zabaw, to może nie tak wiele, ale dużo rozmów. To z Angeliką, to z Markiem i szczerze powiedziawszy w tym tygodniu spędziłam z nim więcej czasu niż z moją przyjaciółką. Przedwczoraj np. Po odprowadzeniu Geli spacerowałam z psem koło szkoły, to niby przypadkiem, ale był w tym z pewnością jakiś kruczek. Pragnę zaznaczyć, że chłopcy wychodzili później niż my. Chodzę sobie, chodzę i widzę chłopaków. Idę w ich stronę. Bartek S, Marek, Dominik, Kamil i chyba Michał lub ktoś inny szli całą bandą. Duduś wystraszył się gdy wszyscy na raz 'rzucili' się na niego, by go pogłaskać. Był tak wystraszony, że kazałam im zostawić Dusia w spokoju, a gdy Bartek powiedział do mnie "Dobra to ja idę" (został jako jedyny ze mną, gdy kazałam reszcie iść, ale powiedział to, kiedy byli z 4 metry od nas) Odpowiedziałam mu wkurzona "No ja, k.... też." Ten musiał zrobić z tego aferę, że kurczę Ada zabluźniła. Wiedziałam, że nikt poza Markiem się tym jakoś nie przejmie. Zaś mój przyjaciel się na mnie 'obrazi'. Tak też było. Pomyślałam sobie, że skoro mnie nie lubi, to nie muszę na niego czekać i czym prędzej poszłam w stronę domu. Jednak po chwili gdy żegnał się z kolegami, którzy szli w inną stronę, zwolniłam. Nie do swojego tępa, lecz, że tak powiem do tępa żółwiowego. Za mną, oczywiście rozległo się wołanie "Ada! poczekaj, wiesz, że to były żarty. Proszę, stój!"Cóż... zatrzymałam się. Z resztą wolniej niż szłam, można już było tylko do tyłu. I tak by mnie dogonił. Chyba nawet tego chciałam. Powiedziałam mu coś w stylu "Skoro mnie nie lubisz, to po co mam z Tobą iść?" Zaczął się tłumaczyć, przepraszać i takie tam. Nawet nie zauważyłam kiedy zmieniliśmy temat. Marek zaczął gadać z moim psem. To znaczy pytał go o różne rzeczy, i kazał mu odpowiadać przekręceniem głowy w prawą lub w lewą stronę. Odpowiadał bezbłędnie. No... pomylił się, ale jeden jedyny raz. A gdy mój przyjaciel spytał się go czy spotkają się jutro, Dudek zaczął kręcić w obie strony głową tak jakby mówił "nie wiem", a że miał w pysku ziemię, a my z Markiem przychyliliśmy się do niego wpadł nam piasek do oczu. To znaczy do jednego. Dokładniej lewego. Co było w tym najlepszego? To że Markowi zawsze śpieszy się do domu, a tam stał ze mną na rogu duklanie godzinę i dziewięć minut. Byłam trochę przybita, bo tańce miały być w godzinach, w których są zbiórki harcerzy i mój przyjaciel by z nich nie zrezygnował, ale ten 'spacerek' poprawił mi humor. Wczoraj też nie brakowało mi przeżyć. W tam tym roku szkolnym poznałyśmy kolegę z przedszkola brata Andzi. W tym roku oboje poszli do pierwszej klasy. Czasami przychodzi do nas na górę. Tak było wczoraj. Kiedy czekałyśmy na zajęcia teatralne, razem z Markiem przyszedł do nas. Najzabawniejsze w tym było to, że się do mnie 'przykleił'. Jak mnie złapał to nie chciał pościć. No, ale dobra. Jak mu się wyrwałam, zaczął mnie gonić, a ja zaczęłam wrzeszczeć do Angeliki i Marka, żeby go zabrali. Jakoś im się udało i zniknął mi z oczu. Mój przyjaciel idąc do mnie mówił, żebym uciekała, ale poszłam tylko do okna na holu. Przyszedł do mnie i czymś tam rozmawialiśmy, a potem odeszłam, bo chciałam iść do Andzi. W połowie hola, Marek złapał mnie od tyłu, ale nie tak normalnie za ramiona, żeby mnie zatrzymać. Tylko za talię, jakby chciał mnie przytulic. Nie zatrzymałam się, mając nadzieję, iż moja przyjaciółka, zobaczy nas i powie mi czy nie zemdlałam. Nie udało się. Z tego co mi mówiła, widziała tylko, że byliśmy "podejrzanie blisko". Później próba się odbyła i wszyscy z Markiem na czele śmiali się z mojej fryzury. (Będę diablątkiem i muszę być potargana).
To już wszystko co dzieje się w szkole. Dodam jeszcze, że czytam 32 roz. Przed Świtem.
Pozdrawiam.