poniedziałek, 30 listopada 2009

Dwie natury w jednej osobie

Na dzień dobry chcę powiedzieć Cookie., że ja się często nie maluję. Tylko od jakieś większej okazji. I dzięki, miło mi, że uważasz, że baz makijażu mi ładnie ;). No i ostatnia sprawa, a potem przechodzę do tematu. Jak dodajecie komentarz to wpisujcie swój adres bloga. Nie pamiętam jaki kto miał nick. Wybaczcie ;(.

Jak to jest? Uważasz, że już kogoś znasz od podszewki, a tu nagle okazuje się, iż ten ktoś pokazuje się od zupełnie innej strony. Gorszej strony. Ten, którego uważałaś za znanego sobie, pomaga Ci jeszcze bardziej uwierzyć, że go znasz, a tu ni stąd ni zowąd, pokazuje, jaki z niego idiota. Później znowu, skruszony wraca, robi maślane oczka i Cię przeprasza. A Ty głupia, najpierw udawałaś urażoną księżniczkę, ale potem odpuściłaś i wybaczyłaś. 
Tak, wiem. Bardzo to wszystko skomplikowane. Już tłumaczę.
W niedziele, wraz ze swoją paczką (tj. Angelika, Marek, Bartek W.) poszliśmy do kina. Umówiliśmy się na przystanku dwunastki. Przyszłam (jak zwykle) pierwsza. Po jakimś czasie, zobaczyłam jak Marek wraz ze swoim kumplem z 5 klasy wychodzi z taksówki. O nie! - pomyślałam identyfikując towarzysza mojego przyjaciela. Tylko nie on! Marek, błagam, powiedz mi, że on z nami nie jedzie. - kontynuowałam moje myślowe wyżalenia. To był chłopak, który mówił na mnie siusiumajtek. Z tym całym siusiumajtkiem to długa historia. Po pewnym czasie dotarła reszta załogi. Bartek zapytał czy wszyscy mają bilety do kina.
- TAK! - każdy każdego przekrzykiwał.
Marek natomiast szukał w swojej torbie, z jego miny nie wynikało nic dobrego. Bartek widząc to spojrzał na niego i powtórzył swoje pytanie.
Teraz ja popatrzyłam się na naszego blond towarzysza. Nie no! Marku, powiem Ci, że dziwię się, że o głowie pamiętałeś!
W dalszym ciągu przyglądałam się z nadzieję na pana zapominalskiego, ale byłam już przekonana, że poszukiwania biletu w torbie zakończą się niepowodzeniem. Spoglądając na Marka, odpowiedziałam Bartkowi na jego pytanie.
- Nie ma. 
I wróciłam wzrokiem do naszego przyjaciela. Tak, miałam racje. Zrobił się tylko jeszcze bardziej czerwony, (wszyscy byliśmy, bo było zimno) próbował udawać, że wszystko w porządku, że się pomyliłam, ale znałam go na tyle, iż wiedziałam - moja pomyłka była niemożliwa. Zadzwonił do mamy. Dobra, nie będę opisywać, tego jak go dostał, naszej podróży tramwajem, tylko dojdę od razu do części "Gorszej strony". Oglądamy sobie "ODLOT" i nagle nasz młodszy kolega położył na mojej głowie paczkę po popcornie, w której były ostatnie okruchy zawartości. Na moich umytych włosach wylądowały niezbyt przyjemne cząsteczki. Ledwo je rzuciłam. Po jakimś czasie znów czymś dostałam. Tym razem od Marka. TO BYŁ JUŻ SZCZYT WSZYSTKIEGO! Obraziłam się i nie odzywałam do nich do końca filmu. Po powrocie do domu odbyłam z moim przyjacielem taką rozmowę:

"przepraszam za moje nietaktowne i ordynarne zachowanie w kinie ~ Marek
skoro posługujesz się tak piękną mową, to jestem zmuszona wybaczyć. ~ Ja
Albowiem powiadam ci, iż jestem wielce uradowany ~ Marek
obawiam się, że w tak wdzięcznej rozmowie, szybko zabraknie mi takich wytrawnych słów. ~ Ja
(...)
a tymczasem jestem zmuszona cię opuścić. ~ Ja
dobrze przyjąłem tą niezwykle ciekawą wiadomość ~ Marek
uradowałeś mnie tą jakże niezwykłą informacją ~ Ja "
koniec.

I co ja mam o tym wszystkim myśleć? Nie wiem;(. Czy ludzie muszą tak zaskakiwać. Czy nie mogliby udawać, że nie mają wad (tak jak to często robię ja). Ach... Trudno. Trzeba się do zawodów przyzwyczaić. Zwłaszcza, że Markowi i tak wszystko (chyba) wybaczę. 

środa, 18 listopada 2009

Zmierzch - moja opinia

Na tym blogu miało pojawiać się wszystko, a na razie pojawił się tylko mój pamiętnik, moja 'piękna' grafika, króciutkie opowiadanko, i takie inne cośki. Teraz chciałabym wyrazić moja zdanie na dość znany temat.
Zmierzch.
"Zmierzch" to jak każdy wie, książka pisana przez S. Meyer oraz film reżyserstwa Catherine Hardwicke. Jest to opowieść o dziewczynie, która zakochuje się w wampirze, i z tego powodu przeżywa wiele różnych przygód. Film i książka odniosły wielki sukces. Nie dziwię się.
Przyznam szczerze i bez bicia, że nie oglądałam i nie mam zamiaru oglądać "Zmierzchu", mimo iż książka wydała mi się wyjątkowo ciekawa i całą sagę przeczytałam wok. trzy tygodnie (odejmując dni, w których nie czytałam w ogóle).Był to mój rekord prędkościowy. Naprawdę bardzo mi się podobała. Z początku, jak widziałam zajawki filmu, uważałam, że nigdy, ale to nigdy go nie obejrzę, a książki za nic nie przeczytam. Cóż... W tym postanowieniu trwałam dość długo, bo mniej więcej pół roku. Niestety moja internetowa przyjaciółka, wprost szalała na punkcie tej o to powieści. Jako przyjaciółka starałam się to zrozumieć. W końcu każdy ma inny gust. Miałam dość blogów, które w nazwie miały coś z tą historią wspólnego, a ich jak na złość pomnożyło się. Myślałam, że jest ich jakiś milion. Na każdym, prawie blogu musiał być chociażby jeden dodatek z wizerunkiem Roberta Pattinsona lub Kristen Stewart. "Ludzie czyście poszaleli?!" myślałam, nie mogąc już na te ich "mordy" patrzeć.Bez urazy dla aktorów, ale jak ktoś ma kogoś przesyt, to już nie myśli nad tym co mówi. Najpierw tylko nie lubiłam Zmierzchu, ale z czasem,gdy on wzrastał na popularności, u mnie wzrastała niechęć do niego. Zniechęci narodziła się nienawiść. Nienawiść do czegoś, czego tak naprawdę nie znałam... Teraz jest mi głupio. Nauczyłam się, że ocenianie po okładce jest na serio złe. Skoro przyswoiłam to sobie, to czemu nie oglądałam filmu, zapytacie. Dlatego, że wszyscy (znaczna większość),którzy czytali, a potem oglądali mówią, iż film jest stanowczo za krótki, i nie tak fajny jak książka. To po pierwsze. Po drugie boję się, że inna wersja zburzy historię, stworzoną przez moją własną głowę.  Po trzecie bardzo, ale to bardzo nie lubię filmowego Edwarda(czyt. Roberta Pattinsona). Tak, wiem, po tym wyznaniu spotkam się z wieloma nie miłymi komentarzami. Spoko, jakoś to przebrnę. Wybaczcie mi, ale już tak jest, że po prostu go nie lubię. Jedna anty-fanka spośród z 5 milionów fanek chyba mu nie zaszkodzi. Tak, czy inaczej filmu nie oglądałam i z powodu aktorów, nie mam ochoty oglądać, jednak uważam, że książka jest cudowna. Podobała mi się tak bardzo, iż namówiłam przyjaciółkę do przeczytania jej. No i ja przeczytałam już całą sagę, a ona jest o ile się nie mylę przy "Zaćmieniu". Hm... To wszystko na ten temat.

Nie lubię aktorów "Zmierzchu", a najbardziej R.P. ale dla Was się poświęciłam i stworzyłam nagłówek z filmowym Edwardem i Bellą. Oto on:

http://img504.imageshack.us/img504/4041/miniaturkazmierzch.png
 Kopiujesz napisz!

Cóż... już się z Wami żegnam. Do przeczytania!

wtorek, 10 listopada 2009

Wojna z Boną, teoria i wniosek

No! Wzięłam się za notkę. =] Ten post będzie wprost cudowny. =]
Czytajcie. =]
"Muszę znaleźć sobie..."  
Dziś na lekcji historii rozmawiając z Markiem na temat Bartka, Kęcika i Wiki, mój przyjaciel najpierw bardzo słodko się do mnie uśmiechał, apotem gdy Dziunia próbowała jakoś uspokoić naszą wspaniałą klasę powiedział mi tak:
- Muszę znaleźć sobie... - i pokazał na dziewczynę na moim dzienniczku.
Najpierw nie zrozumiałam, więc powtórzył. Pokiwałam głową, że skapowałam słowo"dziewczyna". Później gdy Marek zabrał na nasze życzenie Bartka, cały czas myślałam o tym co powiedział. Po lekcji kazałam mojemu, kochanemu pieskowi - Markowi - wykonywać sztuczki, a ten opowiadał mi o programie wykrywającym duchy ;).
No i to chyba wszystko.


Wojna z Boną.
Zapewne niektórzy z Was kojarzą moją zmorę DAGMARĘ. Jeśli nie to zapraszam do poznania jej w notce numer dziesięć.Otóż moja kochana zmorka nazwana jest Królową Boną w skrócie Boną.Takie miłe przezwisko otrzymała, dlatego bo zachowuje się jak jakaś WIELKA KRÓLOWA, tak jakby nie wiedziała i udawała, że inni też niewiedzą, że królowe są tylko DWIE - ja i Angelika (rzecz jasna). Jak wspominałam Bona zakochana jest w moim przyjacielu - Marku. Skąd wiem,to wiem, ważne, że wiem. I od pewnego czasu prowadzę z nią pewną wojnę...
Wojna, wojna, wojna... No nie wiem, czy pojedynek, w którym wygrywam jakieś 254 do 1 można nazwać wojną xD xD xD. No ale czy to moja wina, że moje maślane oczka działają na co poniektóre osoby w tym na chłopaków? Eee... no może i trochę moja xD. Tak czy inaczej nasz bój toczy się o nie małą stawkę.! . :D Tak czy owak walka trwa! Jak już mówiłam wygrywam, no ale cóż się dziwić, skoro mam dużą przewagę, a poza tym gram raczej nieczysto. 
Po pierwsze jak można porównywać moje słodkie, maślane, śliczne, ciepłe oczka z jej wrednymi, i trudnymi do określania (kolor) oczami? Po drugie z Markiem przyjaźnię się znacznie dłużej, bo od klasy pierwszej się kolegujemy, a od klasy czwartej jak już wspomniałam przyjaźnimy. Po trzecie ja jestem (nie)normalna, a ona nie (nie mogę wyjaśnić). Po czwarte mam pomocniczkę [!]- Angelikę, która za nic nie dopuści, żeby byli razem - choć i tak nie będą ;dd. A po piąte - ja nie przegrywam ;pp. Zresztą, żeby mogła wygrać Marek mu... musiałby po... po... poprosić ją o ...chodz...dze...enie, a to się nie zdarzy. Co do mnie to ja wiele nie wymagam. Chcę tylko, tego: Marek + Dagmara = nic. ;). No... Gdybym dostała więcej, to z pewnością bym nie narzekała xD. Pewnie zastanawiacie się jak to się stało, że Bona ma ten jeden punkt... Ano to wszystko przez panią od przyrody. Mój przyjaciel nie miał pary, a musiał mieć, gdyż nie było wystarczająco dużo atlasów by mógł być sam,no i pani kazała mu iść do Dagi. ;/. Ale na szczęście to moja jedyna klęska. A punkty w tej grze JA zdobywam straszliwie łatwo. I pojąć nie mogę czemu tak się dzieje (?). Oczywiście, mi to odpowiada ;).

Teoria.
To,że jestem nieco inna, to doskonale wiecie. Więc uważam, że moja teoria nie powinna Was zdziwić swoją dziwacznością. Wymyśliłam teorię na temat AMORÓW. Tak, tak. Tych bobasów, ze strzałami, które w czasie Walentynek mają pełne rączki roboty. Tzn. nie zupełnie tych. Nie wiem ilu z Was oglądało w kreskówkach takie inne amorki... grube, z brodą i młotkiem zamiast strzały. Moje są oczywiście nieco inne. Mają ten sam wygląd co te z strzałami, ale zamiast strzał mają właśnie młotki. Teoria brzmi:,,Takie amory istnieją". Skąd ten wniosek? Ano stąd: jak nastolatek się zakochuje to zazwyczaj 'traci głowę' a jak by taki jeden amoras uderzył go takim wielgachnym młotem to chyba nikt by się nie zdziwił, że mu się w tej głowie pomieszało. A co Wy sądzicie na temat mojej teorii? xD.

Wniosek.
Nadszedł czas na najtrudniejszą część tej notki. Nadal nie jestem pewna czy chcę tu o tym napisać. No, ale jak już zaczęłam,to trzeba skończyć. Eee... No... mój wniosek... hm... Doszłam do wniosku, że jestem zakochana w Marku. Nom... i to tyle z mojego wniosku. Ktokolwiek to przeczyta będzie o tym wiedział, ale jedyną osobą, która czyta ten pamiętnik z mojej klasy jest Angelika, a ona o tym wie. A nawet jeśli przeczyta to jakimś cudem ktoś inny, to trudno... Pożyjemy zobaczymy.

Kocham Was ;** 
`Pa ;*