Bywają chwile zwątpienia. Nie znoszę ich. Bo co jeśli...
- nie zostanę pisarką, moja książka stanie się badziewiem, a innych nie napiszę, ponieważ stwierdzę, że już nie będzie sensu?
- nie otworzę zakłady fotograficznego, bo nie będzie mnie na to stać, ani nie będę miała predyspozycji?
- nie zbuduję domu, bowiem nie będę miała ku temu funduszy?
- nie kupię psów, ponieważ nie będę miała ich, za co utrzymać?
- rzeczywiście nie będę miała męża, przecież nikt nie pokocha kogoś takiego jak ja?
- naprawdę nie będę miała dzieci, jako że okaże się, że nie mogę ich mieć?
- nie będę spełnioną, dobrą, dumną, piękną kobietą, tylko jednym wielkim nieudacznikiem?
Kiedy się nad tym zastanawiam, kiedy wątpię, tak strasznie boję się, że faktycznie będę ofiarą losu, nigdy niczego nie osiągnę i tak ogólnie to dobrze będzie jak sobie strzelę w łeb.
Wtedy płaczę, proszę, albowiem nie chcę, żeby tak się stało. Nie pozwolę...
Potem się modlę. Panie, proszę, daj mi:
- wiarę, bo z Tobą wszystko mi się uda,
- nadzieję, bo gdy zacznie się walić ona utrzyma mnie przy życiu,
- miłość, bo z nią można pokonać największe problemy,
- odwagę, bym nie stchórzyła w najgorszym momencie,
- siłę, bym mogła ciągle walczyć o swoje szczęście.
Bo to w końcu o szczęście tu chodzi, właśnie szczęścia pragnę.
Marzenia się spełniająTylko mocno, mocno, mocno w nie wierzŚciskaj kciuki co sił, oczy zamknij też...