sobota, 26 stycznia 2013

 Jesteś cholernie głupia.

niedziela, 20 stycznia 2013

 Nie mówię o tym. To jedna z tych niewielu spraw, które dla spokoju swego i innych, wolę przemilczeć. Czasem śmieję się sama z siebie, że choć nie znam osoby tak chętnie otwierającej najgłębsze zakamarki swego serca przed właściwie obcymi jej ludźmi jak ja, to są pewne nieme kwestie w moim życiu. Zwykle mają związek z moją rodziną, a szczególnie z moim tatą. Moi rodzice są już kilka dobrych lat po rozwodzie. Nic nadzwyczajnego. To nie jest notka, w której chcę przybliżać ten z tematów tabu, a mianowicie, jak doszło do rozstania, dlaczego do niego doszło i jak strasznie ucierpiała na samej znajomości z tatą moja mama. Teraz chcę mówić o tacie. O tym, co o nim myślę i co do niego czuję. Czasem mam wrażenie, że mój tata zawsze był mi obcy. W taki... dziwny sposób. Są dzieci, które nie znają swoich ojców i nigdy ich nie znały, choć oni żyją... gdzieś daleko. Są dzieci, których ojcowie zmarli i też nie zdążyły ich poznać. Są dzieci, których rodzice wzięli rozwód i mieszkając z mamą, utrzymują normalny kontakt z tatusiami. A jak jest ze mną? Mój tata był ze mną większość życia. Chociaż nie. Nie był. Bywał. Mieszkaliśmy razem, ja, mama i tata, do moich 10, może nawet 11 urodzin. Potem widywałam się z tatą raz na jakiś czas. Ale nawet, gdy dzieliliśmy jedno mieszkanie, nie byliśmy razem. Mój tata pojawiał się na chwilę, późną nocą, spał, jadł albo kłócił się z mamą, czasem spędzał ze mną parę chwil. Graliśmy w różne gry komputerowe. To chyba najprzyjemniejsze wspomnienia. Gdy wszyscy w trójkę przeżywaliśmy przed monitorem często skrajne emocje. Ale to było rzadkie. Bardzo. Zwykle go nie było. I o ile dziecku to aż tak nie przeszkadzało, bo dziecko znajdzie zawsze temat do rozmowy, o tyle nastolatka nie umiała rozmawiać z własnym ojcem. Nie wiedziała, o czym ma z nim rozmawiać. Nie wiedziałam. On mnie praktycznie nie znał. A ja nie znałam go.

poniedziałek, 14 stycznia 2013

...kto mógłby pomóc?

Gdyby ktoś spytał, czemu płaczę, nie znałabym odpowiedzi. Nie umiałabym podać jasnej i prostej przyczyny. Może to dlatego, że jest kilka powodów moich łez. Ale nikt nie zapyta. Gdyby ktoś spytał, co mi się stało, nie wiedziałabym, co mu odpowiedzieć. Nie potrafiłabym wyjaśnić, skąd bierze się mój nagły smutek ani co się dzieje, że zdarza mi się momentalnie rozpłakać. Ale nikt nie zapyta. Gdyby ktoś spytał, co leży mi na sercu, długo zwlekałabym z otworzeniem ust. Najprawdopodobniej zresztą, i tak nic bym nie powiedziała, bo nie wiem, co w ogóle bym mogła. Ale nikt nie zapyta. Czy ktokolwiek musi zdawać sobie sprawę z moich słabości? Czy ktoś musi wiedzieć, jak bardzo się boję? Nikogo to nie obchodzi. Moje problemy to moje problemy. Rzeczywiste czy tylko wyimaginowane - nieważne. Moje. Jak sobie z nimi radzę to również mój własny interes. Nikogo to nie obchodzi. 
Ale nawet gdyby kogoś obchodziło i ktoś jednak by zapytał... to co? Co mogłabym mu powiedzieć? Że całą mnie ogarnia lęk przed przyszłością, że tak strasznie boję się liceum, a co się z nim wiąże: samego wyboru i pytania dostanę się?, nowych ludzi, nowego miejsca, nowych nauczycieli, rozstania z kolegami, szczególnie z Płaczusiem i Animowanym? Że non-stop myślę o Płaczusiu i o jej kłopotach, które pozostaną dla mnie jedną wielką niewiadomą, że mam świadomość, że nijak już jej nie pomogę? Że martwię się o olimpiadę Animowanego, bo bardzo chcę, żeby chociaż on miał już pewność, że jest dla niego miejsce w liceum? Że na własne życzenie doprowadzam się do stanów krytycznych, co przecież robię od lat (ach, tak fajnie jest uzależnić swoje szczęście od drugiej osoby)? Że dziwnie się czuję, odkąd Pan Skorpion z nami mieszka i że, mimo mojej sympatii do niego, wkurza mnie cholernie, gdy zaczyna mnie oceniać lub za nadto się rządzić? I że mój organizm ma mnie dosyć? O czym mam mówić? O tym? 
A czy istnieje ktoś, kto mógłby pomóc?

Nie płacz Ewka - Perfect