środa, 26 marca 2014

✗ Któregoś pięknego dnia...

Nie zawsze radzimy sobie z własnymi emocjami. Właściwie... zwykle sobie nie radzimy. Albo to tylko ja. Im dłużej żyję, tym bardziej nie potrafię odnieść się do życia. Coraz bardziej nie rozumiem świata, ludzi i siebie samej. Gubię się i nie odnajduję drogi powrotnej... Czasem odnoszę wrażenie, że jasny i czytelny szlak, który wyznaczyłam sobie na mapie, nigdy nie istniał. Nawet moje słowa nie są już spójne i harmonijne. Burza wszelakich uczuć wywołuje taki mindfuck, że nawet ja - osoba z darem komplikowania wszystkiego - nie pojmuję, co dzieje się wokół mnie ani co tak naprawdę czuję. Tyle radości, szczęścia, ulgi, błogości i jednoczesnego cierpienia, bólu i rozczarowania nie było jeszcze w moim życiu. Ogólnie myślę, że jest w porządku. I patrząc z szerszej perspektywy, za jakiś czas może być nawet fantastycznie! I nie, to nie jest wcale ironia. No, może taka lekka. 
Cóż, pozbyłam się największego mojego problemu - bojfrend (och, pożal się Boże) mojej Mamy zrobił dziecko jakiejś patologicznej lasce i się wyprowadził (krzyżyk na drogę!). Nikt nie niszczy mi psychiki, nikt nie wyzywa od gówniar, nikt nie krzywdzi mojej Mamy ani całej mojej rodziny. Krótko mówiąc, jestem znów cholerną szczęściarą. Odzyskałam najwspanialszą istotę na Ziemi, moja Mamusia znowu jest wśród nas! Powróciła do świata żywych. Tak, jestem z niej dumna. 
Przeżyłam już dobre siedem miesięcy w - że się tak wyrażę - nowej szkole. Mogę powiedzieć jedynie tyle, że przywykłam do zupełnie innych norm zachowania, humoru i podejścia do szkoły i życia. Moja klasa nie jest zła, ale jej poziom nie dorównuje poprzedniej. Niestety! A liceum jak to liceum. Zwykła szkoła. 
Znowu zaczęłam poddawać się samozniszczeniu. Tak, tak, miałam się nie ciąć. Spoko, staram się i od trzech miesięcy jestem grzeczna. Ale miałam problem, bo obecność powyżej wspomnianego menszczysny w moim domu doprowadzała mnie do rozpaczy, myśli samobójczych i innych równie ciekawych stanów emocjonalnych. Tak czy owak nie chcę do tego wracać i mam nadzieję, że tym razem uda mi się wytrzymać.
Miłość mojego życia okazała się jedną wielką porażką. Nie czuję się z tym jakoś tragicznie, ale gdy dowiadujesz się, że facet idealny nigdy nie będzie twój, bowiem nie pozwala mu na to orientacja seksualna (OKEJ, JA TO WIEDZIAŁAM, ALE WARTO ŻYĆ MARZENIAMI), to jednak jest to lekki wstrząs i zawód. Szkoda, mogło być fajnie! Ale nie to jest najgorsze. Najboleśniejszy dla mnie fakt dotyczy tego, że my się ciągle kłócimy. Teraz, kiery już wszystko wiem i wszystko zostało wyjaśnione, powinniśmy dogadywać się jak nigdy dotąd. A od dłuższego czasu wciąż się kłócimy. O wszystko. To jest tak potwornie dziwne, bo przecież jesteśmy tak do siebie podobni, potrafimy być dla siebie wspaniałą podporą i radością, a od jakiegoś czasu nie potrafimy się dogadać (jeszcze zanim dowiedziałam się, że jest gejem). Nie rozumiem tego i boli mnie to strasznie. Pewnie się ogarniemy. Kiedyś. A ja przestanę go kochać. Któregoś pięknego dnia. Na pewno.
Podsumowując moje losy, jest raczej na plus. Brakuje mi moich przyjaciół. Jakoś tak mało ich dla mnie. Odzyskałam za to Mamunię, spokój i fundament mojej osoby - kochający dom. A zatem sens życia powrócił. Znajdę osobę, która dla odmiany pokocha mnie. Wtedy ja, ten ktoś, a także moi przyjaciele, wszyscy odnajdziemy szczęście. Tak myślę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz