Tak bardzo mi brakuje... tych różowych okularów...
tych spacerów po parku... tego dotyku ciepłej dłoni...
tego gorącego spojrzenia... tego malowania
serduszek... tego głupiego słowa 'kocham'...
tej walniętej miłości... ♥
Jakie to żałosne... Nie wiedziałam, że jestem aż tak słaba. No cóż. Wiele
osób licząc na kogoś, na coś się przelicza... Umiesz liczyć - licz na siebie.
Prawda znana każdemu, ale co jeśli nawet na siebie nie możesz już
liczyć? Kiedy doskonale wiesz, że nie warto nic robić, a mimo to, bardzo
chcesz coś uczynić. Kiedy np. kochasz kogoś, wiedząc, że nie masz
szans, ale i tak pragniesz, zmienić przeznaczenie, los, aby ten ktoś
mógł zakochać się w Tobie. I zdajesz sobie sprawę ze swojej beznadziejnie
naiwnej nadziei. Nie rozumiem. Naprawdę nie rozumiem. Mam dość
wszystkiego... A zresztą nie rozczulam się nad sobą. Przepraszam za tą
notkę. Wybaczcie...
Zatrzasnęła drzwi. Przekręciła klucz w srebrnym zamku. Ze smutkiem
spojrzała na jego fotografię i opadła na zieloną kanapę, na której co noc
odpływała w krainę Morfeusza. Chwyciła w dłoń narzędzie fryzjerów.
Wpatrywała się w nie i zastanawiała nad swoim życiem. Nie chcę się zabić.
To będzie tylko kolejna rysa. Blizna, pokazująca jak słaba jest moja psychika.
Nic takiego... Kolejny ślad po smutnym wydarzeniu z mego beznadziejnego filmu...
czy może gry, jaką jest życie... Ech... - myślała. Zacisnęła palce na nożyczkach,
przykładając ostre, błyszczące grozą ostrze. Nie! - krzyknęła w myślach. Nie
tutaj. Ubrała się. Włożyła jego ulubioną zieloną bluzę i pakując w czarną torbę
telefon i srebrną śmierć, wyszła z domu. Wolnym krokiem z opuszczoną głową
dotarła do parku. Usiadła na ławce przy altance. Na ich ławce. Wyjęła
telefon, wykręciła jego numer. Spojrzała na otaczający ją świat. Chciała umrzeć?
Nie. Na pewno nie. Blizna, tylko blizna. Nie było ciemno. Dopiero zapadał
zmierzch. Szarobure chmury płynęły po fioletowym niebie, a ona siedziała pod
ławkę. Znów chwyciła nożyczki. I po raz drugi się zawahała. Zamknęła oczy,
przyłożyła narzędzie do ręki. Ostrzem rozcięła skórę. Chciała krzyczeć z bólu,
ale zacisnęła zęby, tak mocno, że bolały ją dziąsła. Wycięła jego imię na dłoni.
Wzięła telefon w zdrową rękę i nacisnęła zieloną słuchawkę. Jeden sygnał.
Drugi. Trzeci. Głos.
- Cześć. Stało się coś? - Tak. To ten głos. On sprawił, że jej wycieńczone
serce zaczęło bić mocniej.
- Przepraszam cię za wszystko. Chciałam się tylko pożegnać - odpowiedziała
niemalże szeptem.
*patrzy w górę i myśli*
Cholera... robię się jakieś chore emodziecię... ech..
z serii "emodziecię to ja":
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz