Pewnie znowu cieszę się na zapas, ale uważam, że jest coraz lepiej. Może patrzę przez mgłę, czy tam różowe okulary, może przeceniam ostatnie wydarzenia, niemniej myślę, że jakoś się układa. Powiem więcej, sądzę, że jest serio fajnie. Nieidealnie, niewspaniale, niecudownie, ale na pewno dobrze. Nawet sprawy, sprawiające wrażenie okropnych, w tej chwili są całkiem znośne. I w ogóle ludzie potrzebni mi do normalnego funkcjonowania tak, jakby wrócili.
Właściwie zostały cztery dni do wystawienia ocen. Właściwie szkoła się skończyła. Właściwie egzaminy z francuskiego wypadły nie najgorzej. Właściwie średnia 4,3 jest raczej satysfakcjonująca... Właściwie mam prawo przestać przejmować się nauką. Właściwie to znakomita wiadomość. Bo właściwie to miałam szczerze dość szkolnych murów, chorobliwego stresu, nauczycielek i nauczycieli patrzących na mnie z góry, a nawet tych ludzi z mojej klasy, choć naprawdę ich lubię.
Chcę wrócić do mojego serialowego życia. Albo przynajmniej odzyskać jego cząstkę. Wiem, że w wakacje mi się uda. Dziwi Was moja pewność? Już wyjaśniam: otóż będzie Marek, Angelika, Wójcik, Klapiak, może Zosia, Nati, Aga znajdzie w końcu dla mnie czas, Kasia, o Kasi nie mówię, bo jest zawsze, ale ci inni na powrót pojawią się w moim scenariuszu. Przynajmniej mam taką nadzieję. Ten czas wolny musi być fajny, albowiem czas szkolny był beznadziejny. Zazwyczaj oba należały do udanych. No, okey. Miałam nie narzekać. Już milknę.
Marek. Marek. Marek. Uwielbiam to imię. Uwielbiam pewnego posiadacza tego imienia. Był. Choć nie musiał. Był. Dla mnie. Specjalnie. Jej. Dobra, ale zacznę od początku. Idę sobie z babcią i z psami na spacerku, widzę mamę wychodzącą z Biedronki w towarzystwie Marka i jego mamy. Podeszłam do nich, ale niestety, nie pogadałam zbytnio, bo właśnie wsiadali do auta. Wracamy sobie do domku, a mama mówi: I wcale mama Marka cię nie lubi.
- No, wiem, ale ja się... no, jej boję.
- Absolutnie nie masz powodu. Jest bardzo sympatyczna.
- No, ale ja wiem, tylko...
- I właśnie cię lubi. Uważa, że bardzo podskoczyłaś w nauce, jesteś miła i gdy Marek był przygnębiony nową szkołą, to po spotkaniach z Tobą wracał szczęśliwszy i pogodniejszy.
A moją całkowicie normalną reakcją była niesamowita euforia i kompletne ogłupienie. I jak tu ma się człowiek odkochać? Za cholerę.
Drugą sprawą, która powoduje u mnie zawroty głowy, rzecz jasna ze szczęścia to... to że był dziś w autobusie. Spóźnił się do szkoły, bo my miałyśmy egzamin. ON TAM BYŁ! Dla mnie. No, i może trochę dla Angeliki. Ale był. Dla mnie. Marek. Marek. Marek.
Wiem, jestem głupia. Cóż, taka się urodziłam.
Praktycznie już się wypowiedziałam. Cieszę się. Naprawdę jest fajnie. Zatęskniłam za szczęściem. Takim "ot tak". Witaj, Szczęście, dawno Cię tu nie było. Miło, że jesteś. Nie odchodź już więcej. Kocham Cię, Szczęście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz