„Jest mi tak cholernie smutno teraz, że chcę to komuś powiedzieć.
To musi być ktoś zupełnie obcy, kto nie może mnie zranić.‟
‒ Janusz Leon Wiśniewski
Chyba nie potrafię istnieć. Jestem całkowicie nieprzystosowana społecznie. Nie nadaję się do współdzielenia szczęścia, smutku, łez radości i bólu – po prostu życia. Mam wrażenie, że nie powinnam pojawić się na świecie. Sama nie potrafię się tu odnaleźć, a i przy okazji gubię tych, którzy mieli swoją drogę. Gdybym, chociaż wiedziała, dlaczego to robię, ale prawda jest taka, iż nie mam zielonego pojęcia. Nie rozumiem też, czemu w ogóle egzystuję we wszechświecie.
Nie umiem już zwyczajnie cieszyć się z życia. Straciłam tę umiejętność. Kiedyś radowałam się z każdej przeżytej chwili… Teraz w wesołych momentach czuję lęk, czuję strach, bo mam świadomość, że wystarczy ułamek sekundy i wszystko może się zepsuć. Tak strasznie boję się kolejnej rany, że nie pozwalam sobie na żaden ryzykowny krok ku szczęściu. Tak bardzo nie chcę się przewrócić, że cały czas stoję w miejscu. Tracę coś, niewątpliwie tracę wiele pomyślnych cykań zegara.
Niegdyś jedna osoba uświadomiła mi, że niczego w życiu nie można być pewnym. To doświadczenie należało do najbardziej bolesnych, jakie miałam okazję odbyć. Może nawet jest na samej górze listy przykrych przeżyć. Od czasu, kiedy dotarło do mnie, iż księcia na białym koniu nie będzie, zamek dawno temu rozpadł się na miliony malutkich cegiełek, nigdy nie stanę się księżniczką otoczoną przez wiernych i lojalnych przyjaciół, za to złe moce – smoki, czarownice i inne potwory – od zawsze są w realnym życiu, zmieniłam się diametralnie. Ale czy kogoś to obchodzi?
Zamiast tej mądrej, radosnej, miłej dziewczynki pojawiła się zgaszona, zbyt inteligentna, irytująca zołza, która nie radzi sobie z tym, co ją otacza. Ale czy kogoś to obchodzi? Ważne tylko, żeby przypadkiem nie wychylała się ponad szereg, żeby nadal przynosiła piątki ze szkoły, żeby ze swoją uprzejmością każdemu weszła w dupę, a dla swoich nieszczęsnych przyjaciół codziennie znajdowała uśmiech i pociechę – przecież wszyscy mają gorzej od niej. Co kogo interesuje, że bywa tak, że owa dzieweczka nie ma już siły, że jedyne, do czego jeszcze jest zdolna to płacz. Czasem cichutki, a czasem wręcz histeryczny…
Narzekam. Znowu. Trudno. Muszę.
Dlaczego, do cholery, nikt nie widzi tego żalu w moich brązowych oczach?! On niemalże wylewa się z nich! Czemu nikt nie raczy ujrzeć szklanego spojrzenia, którym patrzę na świat? Dlaczego nikt nie chce mi pomóc…?
Pojednałam się z panią Pe. Powiedziała, że pomoże uporać mi się z moimi problemami, a ja wypłakałam się jej w ramię. Oczywiście, miałam na myśli problemy domowe. O tym, że przyjaciele mnie ranią nie wie nikt. A już na pewno nie miałam zamiaru informować znienawidzonej nauczycielki…
Marek skręcił kostkę. Znowu straciliśmy szanse na spotkanie. Nie widziałam go od szesnastu dni, od ostatniego esemesa upłynęło pięć dni, a od ostatniej rozmowy (na gadu-gadu) trzy. Niby niewiele, więc dlaczego mam wrażenie, że zaczyna się psuć? Moja paranoja, nie? Powiedzcie, że tak. Błagam.
Co do Angeliki… nadal znika. Może mniej to zauważam, bo zaczęłam przywykać, ale nadal odchodzi. Nadal mnie zostawia. Chyba nic już tego nie zmieni.
Z Agą jest jak najbardziej w porządku, szkoda tylko, że nie mamy czasu, żeby szczerze pogadać. Ale nie mam żalu. Szkoła, szkoła, szkoła.
Kasia – tu też spoko. Chociaż też mam ochotę z nią porozmawiać. Cóż, muszę poczekać.
Nie wiem, co robić. Nie mam grupy do projektu. Nie mam tematu. Nie mam nauczyciela do pomocy. Miałam być w tych zwalonych tańcach. Wszystko spieprzyłam.
Czy to ważne? Nic nie jest ważne. Nic się nie liczy. I tak wszyscy umrzemy! Po co się przejmować czymkolwiek?
Nie czujcie się urażeni tym postem. Poniosło mnie. Przepraszam. Ostatnio… trochę mnie to wszystko przerosło. Wybaczcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz