poniedziałek, 31 grudnia 2012

Ach, żegnaj szalona dwunastko!

Lubię pisać podsumowanie roku. Może dlatego, że lubię wspominać. Rozpamiętywanie pewnych zdarzeń nie jest dobre. Bywa trujące. Chociaż mnie jako masochistce duszenie się oparami wspomnień sprawia niemałą przyjemność. Skoro jest 31 grudnia, to mam doskonałą okazję, by trochę odświeżyć swą pamięć. Zacznijmy. (A swoją drogą i tak wiem, że nikt tego nie przeczyta)
Styczeń...
Początek tego roku był trudny. (1) Musiałam pogodzić się z ostateczną utratą An. Nie mnie oceniać czy jej wybór był słuszny. Wolała innych ludzi, mnie zostawiła. O ile wiem teraz, że dobrze się stało, o tyle wtedy... bolało. (2) Na dodatek Terapeuta milczał. Po tym jak go potraktowałam, wcale mu się nie dziwię. Szkoda że nie było go przy mnie, gdy najbardziej go potrzebowałam. Ale będę zwykłą egoistką, jeśli nie powiem, że to ja zawiniłam. Kochał mnie. Dla mnie będzie zawsze przyjacielem... i tylko przyjacielem. No, ale tak zupełnie to sama nie zostałam. (3) Były ze mną dwie kochane dziewczyny z klasy. Pomidorek i Płaczuś bardzo mnie wspierały. Dzięki nim odnalazłam nadzieję, że w tej cholernej szkole mogę czuć się zupełnie nieźle. Wspólne oglądanie moich ulubionych bajek Disney'a, płacz pod naszą ścianą płaczu, mini-imprezy po powrocie z gimnazjum, a także ukochane zajęcia artystyczne z równie ukochanym Panem-Panem-Panem. To dawało mi wiarę, że będzie lepiej. (4) Najbardziej wykańczały mnie wspomnienia... z Kolegą-Obsesją w roli głównej. Napisałam do niego kilka anonimowych maili. Nie mam pojęcia po co. Nie odpisał. Chwała Bogu. (5) Zaczęły się też jakieś działania związane z projektem edukacyjnym. Wraz z moją kochaną grupą (Płaczuś, Panna Godzilla i Animowany) łaziliśmy sobie do kościółków. Ach, to czasy, kiedy to Panna Godzilla jeszcze mnie lubiła... 
Luty...
Nadal przeżywałam utratę An. Chociaż wiedziałam już, że nic się nie zmieni. (6) Pogodziłam się z Terapeutą. Już od wielu lat się przyjaźniliśmy, więc ciężko byłoby mi zaakceptować jego decyzję o zerwaniu ze mną kontaktu. On chyba też w jakiś sposób jest ode mnie uzależniony. (7) Poznałam Beztroską.
Marzec...
Hm, projekt poza nerwami przyniósł też kilka pozytywów... (8) Nie zaliczam do nich powolnego rozdzielania się Płaczusia i Pomidorka. Wagarów z Panną Godzillą również nie uważam za plus. Cóż, nie miałam na to wpływu... Starałam się zapobiegać. Nic z tego.
Kwiecień...
Hm, dużo się działo. (9) Zaczęło się od ucieczki z Onetu. Pamiętacie, jaki najazd na blogspota zrobiliśmy? :) (10) Mój kontakt z Terapeutą był bardzo chory. Niby przyjaźń, a tak naprawdę unikanie rozmów i spotkań. Nie złożył mi nawet życzeń z okazji urodzin. Myślałam, że czas pogodzić się z utratą kolejnej bliskiej osoby.  Na szczęście w ostateczności uznał, że chcę dalej się ze mną przyjaźnić. I starał się. (11) Napisał do mnie na facebook'u Kolega-Obsesja. Nasze kilku-razowe rozmowy przyprawiały mnie o dreszcze i przyśpieszone bicie serca. Zwłaszcza, że mijało dwulecie. Nie wiem, czy brakowało mu znajomych, czy znów chciał się mną zabawić. Na dodatek te cholerne sny... w których... znów był mi bliski. Beztroska, bawiąc się w psychoanalityka, uznała, że on zupełnie o mnie nie zapomniał. Miejmy nadzieję, że się myliła. Potem przestał się odzywać. Niech tak pozostanie. (12) Skończył się projekt. Mimo niezliczonych bluźnierstw w stronę naszej mentorki (pani od religii) oraz samego projektu, żałowałam, że przygoda z wielokulturową Łodzią dobiegła końca. Bałam się, że moje relacje z członkami ekipy się zmienią, a przywiązałam się do nich. Cóż, miałam rację. Nie sądziłam jednak, że to z Animowanym będę miała najlepszy kontakt, natomiast Panna Godzilla zacznie mnie obrażać. Życie zmiennym jest.
Maj...
Kolega-Obsesja przestał pisać. Sny się nie skończyły. (13) Postanowiłam być z Wami szczera i napisałam o zdarzeniu, które poprzedziło rozstanie z An. O ostatnim i chyba najpiękniejszym wspomnieniu z nią. (14) A potem stała się rzecz straszna! Ktoś z mojej klasy wparował na mój blog. I zamarłam. I myślałam, że mój świat się skończył. I uciekłam. Z adresu, który towarzyszył mi długi czas i który szczególnie ukochałam, bo ze wszystkich najlepiej mnie określał... (14) Drogi Płaczusia i Pomidorka rozeszły się, a ja nie potrafiłam temu zapobiec. (15) A za sprawą Animowanego nieco pewniej poczułam się w swojej klasie. Już nie w szkole, w klasie. Chociaż z drugiej strony... niektórym nie w smak było, że zaczęliśmy się ze sobą zadawać. Trudno.
Czerwiec...
(16) Wróciłam do Was jako ktoś inny i zacierający ślady. Ale wróciłam. (17) Pojawiły się różne spekulacje na temat mój i Animowanego. Bałam się, że przez głupich ludzi stracę osobę, z którą naprawdę świetnie mi się gada i spędza czas. Panna Godzilla nie szczędziła gorzkich słów odnoście naszego domniemanego związku. A ja się bałam... bałam się cholernie, że zostanę w tej szkole znów sama. (18) Zwłaszcza, że moja Gu vel Bratnia Dusza jako tegoroczna trzecioklasistka miała zaraz ukończyć gimnazjum. Ten fakt też bardzo przeżywałam. (19) Jakby tego było mało Pewien Człowiek zaczął mi powoli mieszać w głowie...
Lipiec...
Wakacje, znowu są wakacje! (20) Czarno je widziałam. Zamknęłam się w blogowym świecie. Niemal z nikim się nie spotykałam. Nic. Zero. Źle mi było, źle ze mną było. Beztroska działała, co miało skutek dopiero w sierpniu. (21) Miałam koszmarny sen! Śniło mi się, że... moja mama umarła. Nigdy więcej takich snów! 
Sierpień...
Zaczęłam odżywać. (22) Beztroska zrobiła mi parę wycieczek po Zgierzu i Łodzi, poznała mnie ze swoimi znajomymi. (23) Z Animowanym wdaliśmy się w różne SMS-owo/facebook'owe dyskusje. Dowiedzieliśmy się przy okazji, że jesteśmy tak samo zryci. Planowaliśmy zniszczenie świata lub ewentualne wspólne samobójstwo przed końcem wakacji. Nie wyszło. Ale pisanie w trakcie burzy o smrodzie psa i romantyczności zapamiętam na długo! :D (24) Czytałam Harry'ego Pottera! (25) Ostatecznie pogodziłam się z Terapeutą. Zaczęły się nasze ćpalnicze spotkania, na których nie wiadomo czemu jest dużo bliskości... i śmiania się z owej bliskości.
Wrzesień...
(26) Aaa, zaczęła się szkoła. Aaa, zaczęła się trzecia klasa! (27) Ku swemu szczęściu przekonałam się, że jednak mam z kim siedzieć na lekcjach i że mam z kim gadać w tym pieprzonym gimnazjum. (28) Co prawda plany, wspólnego uczenia się z Animowanym i Płaczusiem nie wyszły, ale i tak czułam się dobrze i szczęśliwie. (29) A i Gu oswoiła się z liceum i poznała fajnych ludzi.
Październik...
Dzielnie chodziłam do szkoły. Nadal raczej w dobrym humorze. Może mnie psychicznie wykańczano, ale ogólnie byłam radosna i silna. (30) Mój spór z Lady Świnką (moją wychowawczynią) zniknął. (31) Przybyło mi różnych urazów. Ciągle coś mnie bolało. Tak się właśnie kończyły bitwy na matmie z Animowanym. (32) Martwiłam się tylko wciąż płaczącym Płaczusiem i tym, że nie chciała mi nic powiedzieć...
Listopad...
(33) Płaczuś trafiła do szpitala. Połknęła jakieś tabletki w szkolnej toalecie i zabrało ją pogotowie. Chyba nie muszę mówić jak to przeżyłam... zwłaszcza, że miałam rozmowę z dyrektorką i wychowawczynią, która (jakby nie mogła sobie darować) spytała mnie o definicję przyjaźni, czym trafiła w mój czuły punkt. Nadal się trzęsę, gdy przypominam sobie... nie, już dość. Nie chcę... (34) Pożar! Tak, miałam pożar. Co prawda nikt i nic (przynajmniej w naszym mieszkaniu) nie ucierpiało, ale wybuchł pożar tuż przy mojej kamienicy. Brr, znów się trzęsę. (35) I jeszcze pogłębiające się chore uczucie do Pewnego Człowieka... (36) A jakby tego było mało Animowany rozwalił mi oprawki okularów. Tak na miłą końcówkę listopada.
Grudzień...
Zbrzydło mi pisanie bloga w samotności... (37) Zaczęłam się zastanawiać nad powrotem do Was i w końcu wróciłam i jestem! (38) Nasza pani od matmy zasłabła. Dali nam zastępstwo. Płaczę. Chcę moją panią. Chcę moją matmę. Chcę się znów bić z Animowanym (za to on już chyba nie chce nic mi zepsuć...)! (39) Podsumowując cały semestr, mogę jeszcze dodać, że cały czas towarzyszą nam komentarze klasy, a nawet nauczycieli. No cóż. Tak to jest jak ludzie nie mają życia. (40) Płakałam na ostatniej wigilii klasowej. Boże, ja tych ludzi kiedyś nie lubiłam. Jak wiele się zmienia... (41) Końca świata nie było. A szkoda! (42) Mam żywą choineczkę i poczułam magię świąt. Dostałam drukarkę (taak, będzie można drukować ściągi)! (43) Prześladują mnie fantazje... (45) Mieszka z nami kolega mamy. W sumie lubię go. A rodzina większa chociaż! :) (46) ŻYJĘ, WCIĄŻ ŻYJĘ! :D
No, to jeśli ktoś wytrwał do końca, to gratuluję. Nie wiem, czy nie pomyliłam się gdzieś w numerowaniu, ani czy nie ma błędów. Nie mam siły sprawdzać. Pewnie coś pominęłam, trudno. Napisałam. Dla siebie. Spędziłam błogo ostatni dzień tego roku i jestem szczęśliwa. Życzę Wam udanego Sylwestra i wiecie, szczęścia w nowym roku!
Kocham Was! ;*

Ale w moich również...

czwartek, 27 grudnia 2012

A w moich fantazjach mogę Cię kochać...

Za każdym razem, gdy gaśnie światło, a ja chowam się w objęcia cieplutkiej pierzynki, świat realny ustępuje miejsca baśniowym fantazjom mego umysłu. Stają otworem zamknięte dotychczas bramy, ludzie są bliżej niż w rzeczywistości, nie ma bólu i łez. W moich fantasmagorycznych wizjach jest też uczucie, którego nie ma i nie będzie naprawdę. Codziennie w przedsennych majakach pojawia się Pewien Człowiek. A gdy patrzę w jego oczy, widzę miłość. Każdy jego gest jest przepełniony ciepłem, każde słowo to melodia serca, a każdy oddech działa na mnie jak narkotyk. Na najdelikatniejszy dotyk odpowiadam drżeniem. Przepełnia mnie wręcz niewyobrażalne szczęście. Moich marzeniach mam prawo kochać i jestem kochana. Dryfując po krainie swych nieprawdopodobnych wyobrażeń, wpadam zwykle wprost w ramiona Morfeusza, a potem budzę się przepełniona smutkiem. Wstaję z myślą, że ciągle się oszukuję. Absurdalna nadzieja nie chce dać za wygraną. A głupie serce pragnie kochać. Rozumu nikt o zdanie nie pyta, więc siedzi w kącie i rozpacza nad moją biedną duszą. Co ze mną? Ja tylko czekam na dalszy rozwój wydarzeń i modlę się o spokój i ukojenie...



poniedziałek, 24 grudnia 2012

W rytmach last krismas bujamy się...

Zapach lśniącej choinki miesza się z aromatem gorącej czekolady i przyprawia mnie o przyjemne dreszcze. W radiu zmiksowano Wśród nocnej ciszy z White Christmas, a ja nucę to jedno, to drugie. Na języku wciąż czuję cudowny smak wszelakich ryb i ulubionej zupy grzybowej. Myślę o swojej rodzinie. Tej najbliższej. Może małej, może rozbitej, może nie zawsze zgodnej. Ale kochającej i pełnej zrozumienia. Rozmyślam o prezentach, na które nas nie stać, a które i tak sobie wręczamy. Na ekranie telewizora wyświetlają się sceny filmów i bajek świątecznych. W zamkniętych sklepach wisi ogrom dekoracji. Wiecie, co kocham w świętach? To, że są właśnie takie. Właśnie to wszystko składa się na ich klimat. Niepowtarzalny i wyjątkowy. Może są sztuczne, komercyjne, może wszelkie próby odchudzania spełzają na niczym, może szlag trafia, gdy jedzenie nie wychodzi, goście się spóźniają, a prezenty są do bani. Ale to od nas samych zależy, jak się do świąt przygotujemy, jak je spędzimy i czy poczujemy ich magię. W tym roku poczułam ją w zupełności i moją duszę wypełnia szczęście.

piątek, 21 grudnia 2012

Z okazji końca świata...


Jeżeli mam umrzeć...
     ...to w otoczeniu rodziny i przyjaciół...
           ...i w jego ramionach...
               ...muszą tam być moi najbliżsi... 
                    ...i chcę czuć, że nie jestem sama...


Inaczej nigdzie się nie wybieram.

środa, 19 grudnia 2012


 Kilka słów, kilka gestów...
...tak niewiele teraz potrzeba, żebym trafiła do bram niebios...
             ... i jeszcze mniej, abym utonęła w piekielnej lawie...







W sumie...
...wystarczysz.



poniedziałek, 10 grudnia 2012

A ósmego dnia Bóg stworzył zmiany i wiedział, że są dobre!

Jeżeli ramiona kąta przetniemy dwiema równoległymi prostymi, to odcinki wyznaczone przez te proste na jednym ramieniu kąta będą proporcjonalne do odpowiednich odcinków na drugim ramieniu kąta.                                       Istnieje możliwość, że w końcu zapamiętam! 
Zmieniamy się. Z każdą chwilą, z każdym dniem. Nie potrzebujemy wcale lat, miesięcy. Przemiany trwają w nas niemal cały czas. To sytuacje w naszym życiu formują nas i wciąż coś przekształcają. Jesteśmy plastyczni. Oddajemy się także w ręce innych ludzi, którzy nadają nam nowe rysy. Nie tworzą zupełnie innych osób (choć i tak się zdarza). Zwyczajnie pokazują, że można inaczej - żyć, zachowywać się, funkcjonować. Udowadniają, że nie tylko najczęściej przez nas słuchana muzyka jest dobra, że nie tylko nasze ciuchy mogą wyglądać dobrze, że nie tylko nasze miejsca są ciekawe i nie tylko naszymi pasjami warto się interesować. Zauważyliście, że im dłużej z kimś przebywamy, tym jesteśmy do niego bardziej podobni. Tak się dzieje, ponieważ fascynuje nas jego odmienność, chcemy ją poznać i zrozumieć, zaczynamy przypadkiem naśladować gesty, powtarzać najczęstsze odzywki danej osoby. A potem nie zauważamy już pewnych charakterystycznych przyzwyczajeń swojego znajomego. Przyzwyczajamy się do tej jego inności, bo ją oswoiliśmy, bo część z niej przejęliśmy. I nie działa to tylko w jedną stronę. My pewnie tego nie zauważymy, ale przyjaciele tego człowieka, zobaczą, że trochę się zmienił. To nie musiała być jakaś kolosalna przemiana. Może mówi trochę szybciej, może bardziej starannie układa włosy, może siada w inny sposób, może przechyla się do przodu, gdy się śmieje, a może przybija piątkę, choć wcześniej wolał żółwika? Niby nic, a jednak zmiana. Jakaś niewielka, nieistotna być może. Ale jest. Przystosowujemy się do zaistniałych w naszym życiu wydarzeń oraz do ludzi, których poznajemy. Dlatego czasem jesteśmy posądzani o fałszywość czy dwulicowość. Inaczej bowiem zachowujemy się w większym gronie, a inaczej na osobności - i na dodatek każdą osobę traktujemy odmiennie, przez co już w ogóle nie jesteśmy sobą (to ironia, oczywiście). Zastanówcie się, czy w obecności spokojnej cichej myszki będziemy się drzeć na pół korytarza albo - czy przy duszy towarzystwa usiądziemy w kącie z podniesioną ręką, cierpliwie czekając na udzielenie nam głosu? Odpowiedź jest prosta - nie. W zależności od tego, z kim mamy do czynienia i co się dzieje, tak reagujemy. Jeżeli przy tym nie zmieniamy swoich poglądów (wiadomo, że warto poznawać opinie innych i, jeśli jakieś uznamy za lepsze od swoich, można je zmienić), nie rezygnujemy ze swoich wartości, to wręcz powinniśmy być plastyczni. Dajmy się przekonać do obejrzenia filmu, na który w życiu byśmy nie poszli, ale poleca nam go nasz przyjaciel. Pójdźmy na przedstawienie kolegi lub jakąś z prób, mimo iż absolutnie nie kręci nas teatr. A nuż okaże się, że coś jest naprawdę fajne i... sami się tym zainteresujemy? Czasem warto zmienić przyzwyczajenia i swój światopogląd. :)

piątek, 7 grudnia 2012

Kocham takie chwile. Kocham.

czwartek, 6 grudnia 2012

Coraz częściej mam dość.


sobota, 1 grudnia 2012

Ciemno, zimno i do domu daleko...

Grudzień...
             Ciemno wszędzie, głucho wszędzie...
       I jeszcze zimno, do pioruna jasnego.
Nie lubię, nie lubię, nie lubię.
Lubię zimę,  lubię śnieg, lubię mróz, ale tylko w święta. Potem ani przedtem nie.
Wkurza mnie, że wstaję, a za oknem noc. Potem wychodzę ze szkoły i znów ciemno.
Chcę słoneczko. Chcę ciepełko. Chcę...
Dużo chcę. I muszę czekać. Przecież wiosna przyjdzie.
Ciekawe, czy pragnienia niezwiązane z porami roku też się kiedyś spełnią...