(c) |
Podróżując szlakiem niezatartych wspomnień, podążając ścieżkami słonych łez, przedarłam się przez las własnych destrukcyjnych myśli i przetrwałam dzień próby.
Zaliczyłam trudny egzamin. Szkoda, że na marną tróję. Powoli, powolutku... do celu. A cel? Wymazać z pamięci? Zrozumieć? Wygasić się na to? Zaakceptować? Mój cel nie istnieje.
Jak żyć bez konkretnego zamiaru, bez jakichkolwiek postanowień, decyzji? Jak funkcjonować ze świadomością, że nie zna się zasad, podstaw, że nie wie się nic, zero?
Powinnam zmienić swoje podejście do owych pamiętnych dni, powinnam zacząć przyjmować prawdę o nich spokojnie i sucho, powinnam przestać łudzić się, - wprost niedorzecznie zresztą - że jakimś cudem powrócą. Powinnam. Cóż z tego?
Kocham wspomnienia z nim w roli głównej. Mieliśmy po trzynaście lat i absurdem jest miłość w tym wieku, ale uczucie, jakim go darzyłam, było niezwykłe. Siła Bartka przerażała - mógł bawić się mną, jak mu się żywnie podobało; moje serce było niczym piesek - posłuszne i gotowe na wszystko, mój umysł bezwiednie zgadzał się na każdy pomysł zrodzony w jego szalonej głowie, moja psychika nie miała szans rozróżnić i uspokoić emocji, które wywoływał, a moje ciało uwielbiało ten dotyk, czułość i ciepło. Jeżeli w całym życiu kogoś naprawdę kochałam, to był to Bartek. I właśnie on najbardziej nie wierzył w szczerość mego uczucia. Przykre.
Nadal pamiętam każdą wspólną chwilę, kojarzę rozmowy, analizuję gesty. Pomimo upływu całych dwóch lat, wciąż historia ta jest świeża, ważna. Istotną pozostanie już do końca.
Nie doceniłeś mnie, Bartku. Twoja strata?
Trochę tęsknię, trochę rozpamiętuję, trochę się smucę. Czas spać.
To Ty jesteś sprawcą tego sercowego burdelu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz