Kasia miała rację, stanowczo za dużo myślę, a rozmowa z nią dała mi jeszcze więcej powodów do rozmyślań. Mówiłyśmy o różnych rzeczach, ostatnim naszym tematem była moja szósta klasa… Czas pełen życiowych wrażeń i doświadczeń. Gdy nasza konwersacja stała się moim monologiem o Bartku, mnie i Angelice, miałam wrażenie, że nie informuję jej o czymś nowym – bo w sumie, co nowego można powiedzieć o jakiejś sytuacji, jeśli ludzi z nią związanych nie widziało się od półtora roku?
Wróciłam już do domu i zastanawiałam się nad moim ówczesnym życiem. Trochę poroniona historia, trzeba przyznać. Radosna dziewczynka imieniem Ada uznała, że zakochała się w swoim przyjacielu Marku, ich wspólny przyjaciel, – w którym to zakochała się najlepsza przyjaciółka Ady, Angelika – Bartek sugerował, że ze wzajemnością, jednocześnie nie odstępując dziewczyny na krok. Ujmując to bardzo delikatnie, właśnie tak wyglądało moje istnienie.
Marek kolegował się ze mną od pierwszej klasy, w czwartej zaczęliśmy się przyjaźnić. Niejednokrotnie wyskakiwał do mnie z tekstem „kocham cię”, ale ja niezbyt ogarnięta, jeśli chodzi o miłość, nie reagowałam w żaden sposób, więc wszystko zawsze cichło i wracało do normy. W szóstej klasie jednak stało się coś, co sprawiło, że pomyślałam o nim, jak o kimś więcej. Nie wiem właściwie, co to dokładnie było. Późniejsza „wojna z Boną” – jego nieszczęśliwą wielbicielką – podgrzała atmosferę między mną, a chłopakiem. Niestety, na próżno.
Jakoś tak w październiku do mojego życia wstąpił Bartek, który trochę mnie wkurzał swoją obecnością, bo nie dość, że uważałam go od lat za idiotę, to jeszcze teraz przeszkadzał mi w kontaktach z Markiem. Kiedy Angelika zawiadomiła mnie, że obiektem jej westchnień jest właśnie Bartek, nieco mnie to zmartwiło, ale zaakceptowałam byt chłopaka w naszej codzienności. To, czego się bałam, było faktem, że nasz kolega wcale nie odwzajemniał uczuć mojej przyjaciółki, padały nawet podejrzenia, że zakochał się we mnie, co z jednej strony wydawało mi się niebezpieczne, z drugiej zaś bardzo mi pochlebiało i odpowiadało.
Zachowanie Bartka podobało mi się, bo tak jednoznacznie jeszcze żaden chłopak nie zachowywał się w stosunku do mnie. Jasne, pisali mi różne ciekawe teksty typu: „Moja księżniczko, zabiłem dla Ciebie smoka” albo podchodzili do mnie pytając, cz zechce z nimi „chodzić”. Ale mnie nie bardzo ruszały ich zaloty. Choć cały czas faworyzowałam Marka, a Bartek był niemalże na straconej pozycji, to pan B stawał się mi coraz bliższy. Wobec mojej osoby był niezwykle delikatny, ostrożny i czuły. Wszyscy wokół twierdzili, że jest „zbyt odważny” w pokazywaniu swoich uczuć, a ja kleję się do niego jak lep do muchy. Mylili się. Rzeczywiście, Bartek potrafił podejść do mnie, gdy siedziałam w ławce i ot tak, przy wszystkich, pogłaskać mnie po głowie. Ale wszystko robił powoli i z umiarem, przygotowując mnie do wszelkich czułości, chroniąc od szoku. No i Marek się poddał. A Bartek wygrał. I prawdę mówiąc, uszczęśliwiło mnie to.
Zdarzenia kolejne były jednymi z najszczęśliwszych i najgorszych zarazem w moim życiu. Na przemian lśniłam szczęściem wymieszanym z błogością, to pogrążałam się w ciemnych mrokach smutku. To było niesamowite i cudowne. Zaskakujące. Genialne. Naprawdę. Kiedyś Wam opowiem ze szczegółami. Ale wracając do tematu. Aż nagle, przed urodzinami Angeliki, Bartek podejrzanie zaczął szukać z nią bliskości. Na początku starałam się nie zwracać na to uwagi, to w końcu mój chłopak i najlepsza przyjaciółka… Potem już przeszkadzało mi to, stroiłam fochy, przybrałam pozycję bojową, wredną. Cały czas – mimo nalegań – nie pocałowałam Bartka. No i pamiętam, jak tego dnia wybrałam się na spacer z Angeliką, lamentując wniebogłosy, że on mnie nie kocha, kocha ją! Napisałam do niego SMS`a. Od paru dni w szkole ciągle mówił, że mnie nienawidzi, więc ledwo utrzymując komórkę, wystukałam zdanie „Bartku, czy Ty naprawdę mnie nienawidzisz?”. Wróciłam do domu, nie doczekawszy się odpowiedzi. Usłyszałam dźwięk telefonu. Odczytałam nadawcę i zamarłam. Otworzyłam wiadomość, a jej treść nadal wywołuje emocje… „Nie nienawidzę Cię, ale wszystko, co czułem zniknęło.” Nawet nie płakałam. To było oczywiste. Dopiero, gdy zadzwoniłam do Angeliki, łzy popłynęły i skończyć się nie chciały.
W następnych dniach Bartek powiedział Angelice, że ją kocha, mnie chrzcząc „Zołzą”, którą jestem do teraz. Ja wyrysowałam sobie na ręku jego inicjały, on na moim plecaku kredą napisał właśnie „ZOŁZA”. Ponieważ w tamtym czasie byłam codziennie ubrana na czarno, wykorzystał to i w rozmowie z kolegą stwierdził, że jestem „Czarną wdową po Duxie”, czyli po moim zmarłym psie – był w moim życiu od samego początku… Nie mogłam zrozumieć, co stało się z tym delikatnym, czułym chłopakiem, w którym się zakochałam… Myślał, że boję się krwi i nigdy nie byłabym w stanie zrobić sobie krzywdy, toteż udowodniłam mu, że wbrew pozorom potrafię. Zaskoczyłam go. Ale i tak nic to nie zmieniło…
I teraz się zastanawiam… On ciągle bał się, że go nie kocham… Na dodatek nie chciałam go pocałować. Jeżeli by mu na mnie nie zależało, to po cholerę startowałby w tym „konkursie”, zwłaszcza, że teoretycznie skazany był na niepowodzenie. Po co miałby się męczyć ponad pół roku? Ale jeśli mnie kochał… to czemu aż tak mnie ranił? Znał moje słabe punkty, wiedział doskonale jak wywołać moje łzy. Byłam świadoma, że wszystko, co robi to zemsta na mnie. No, ale skoro naprawdę coś do mnie czuł – a no chyba musiał, bo, po jakiego grzyba męczył by się z tym moim chorym na umyśle sercem – to dlaczego potraktował mnie jak coś nic niewartego? Dlaczego? Nie pojmuję.