piątek, 31 grudnia 2010
Czas podsumowań
Od jutra jesteśmy o rok starsi, choć nie wszyscy dojrzalsi. Pewnie to dziwne zważywszy na to, że czas upływa w każdej sekundzie, ale ludzie, jak żaden inny gatunek zwierząt udowadniają, że są dziwni. Ale dziwny, to też nienormalny. A jak brzmi moja i Marka filozofia "wszyscy jesteśmy nienormalni, a ci, co uważają się na normalnych są głupi!" Oczywiście, nie obraźcie się. Chodzi o to, że dla każdego co innego jest normalne, codzienne. To co dla kogoś jest wprost niewyobrażalne, dla mnie może być na porządku dziennym i odwrotnie. A teraz wracam do tematu. Z racji iż uważam ten rok za najbardziej bogaty w doświadczenia, chciałabym go podsumować. Zaczynajmy.
Najpierw, żeby później się pocieszyć, złe rzeczy, które przeszłam, przeżyłam.
Negatywy:
§ kryzys finansowy
§ okulary
§ fałszywa przyjaźń
§ zdrada
§ babcia w szpitalu
§ śmierć dziadka
§ 6 pał w ciągu jednego semestru
§ wykrycie nadciśnienia u mamy
§ najniższa średnia w moim życiu
§ urwane kontakty z kolegami z klasy
§ prawie wpadnięcie w anemie
§ decyzja o przeprowadzce
§ kłótnia z prawdziwym przyjacielem
§ krzywdy wyrządzone innym
§ 23 blizny na mojej ręce
Pozytywy:
§ zdobyte doświadczenie
§ pierwsza miłość
§ związane z nią wspaniałe przygody
§ odkrycie prawdziwych przyjaciół
§ najwyższa średnia na świadectwie
§ odkrycie moich dwóch talentów
§ ofiarna pomoc przyjaciela
§ adoracja dwóch chłopaków
§ szczerość w przyjaźni
§ kochany telefon
§ lepszy kontakt z tatą
§ porządek w pokoju
§ cudowne przeżycia
§ spotkanie się z Agnieszką
§ poznanie Kasi
§ dobry (chyba) wybór gimnazjum
§ Wy, moi drodzy czytelnicy
No. Tego. Właśnie. ;)
sobota, 25 grudnia 2010
I o co ten krzyk?!
Jeszcze tylko jutro i znów powie ktoś 'święta, święta i po świętach'. Rutynowo. Tak jest co roku. Lubię te rodzinne święta, nawet zaczęłam odczuwać tą cudowną moc, ale... No, właśnie. Ale. Czy gdyby to było prawdziwe, magiczne Boże Narodzenie, to czy spędzałabym je na pisaniu jakiejś głupiej notki?! Wątpię i Wy chyba też. Kolacja wigilijna odbyła się w przyjemnej atmosferze, wcześniej byłam u taty... nie sądziłam, że mogę się u niego tak dobrze czuć. A mimo to, gdy pomyślę, że jutro ma przyjść i jeść ze mną grzybową, to pojawia się moje zniechęcenie do świata, najchętniej bym się rozchorowała od razu. Zawsze tak mam. Jedzenie... jak zwykle, chyba nigdy nie zjem przepisowych dwunastu potraw. Nie lubię jeść... Odkąd pamiętam byłam niejadkiem. Nie pojadłam dużo, ale to co przełknęłam należało do raczej smacznych rzeczy. Choinka lśniła cały czas. Po kolacji psy dostały swoje prezenty - piłeczki do zjedzenia. Następnie wręczyłam mamie i babci ich prezenty i przeszłam do odpakowania swoich. Dostałam trzy... dobra, to pominę, yyy, książkę "Świat według psa. Opowieść jamnika Bolka", maskarę, błyszczyk i moje ukochane czekoladowe kuleczki. Skromnie. Ucieszyłam się oraz nieźle zaskoczyłam, choć nie ukrywam, że trochę rozczarowana również byłam. Niby mama powiedziała mi wprost, że nie dostanę aparatu, aczkolwiek... zawsze pozostaje ta naiwna, złudna nadzieja. Później śpiewałyśmy trochę kolęd. Oglądałyśmy filmy i bajki. Koniec. Nie liczyłam w sumie na nic więcej. Nie wiem czemu, ale jestem w melancholijnym nastroju. Może to dlatego, że te święta to pierwsze święta z bliznami... Tak, ten rok był wyjątkowo bogaty w doświadczenia... Jedne z najszczęśliwszych, acz i te okropne, których normalni ludzie nie chcą pamiętać, a ja pielęgnuję, twierdząc, że pomagają mi pisać książkę, czyli wczuwać się w sytuacje mojej bohaterki. Jestem pewna, iż roku 2010 nie zapomnę nigdy. Za dużo się wydarzyło. Ale o tym napiszę, gdy będę podsumować ten roczek.
Kochany Panie Mikołaju,
my tak czekamy każdej zimy,
dlaczego zawsze Pan przychodzi
do nas, gdy śpimy?
Czy to już musi tak pozostać?
Czy to jest w księgach zapisane?
Ja od prezentu bym wolała
spotkanie z Panem.
[...]
Kochany Panie Mikołaju,
dziewczynka z bardzo smutną minką
pyta mnie o to, czy Pan znajdzie
prezent pod choinką?
Czy ktoś o Panu nie zapomni?
I Panu smutno będzie potem.
Dzieci chcą Panu dać w prezencie
serca szczerozłote.
czwartek, 23 grudnia 2010
Już jutro Gwiazdka!
Jutro mamy Wigilię, jak ten czas szybko leci... Jeszcze pamiętam, jak pierwszy dzień szłam do szkoły, a już minęły cztery miesiące. Mimo iż codziennie odliczałam godziny do przerwy świątecznej, to nie zauważyłam, kiedy właściwie przeszło tyle czasu. Życie przemija w zastraszająco szybkim tempie. Może dlatego nie czuję nadchodzących wielkimi krokami świąt Bożego Narodzenia. Mam wrażenie, że do Gwiazdki jeszcze masa czasu, a tymczasem to jutro. Obudzę się rano, spojrzę na ekran telefonu, a tam pojawi się data: 24.12.10. W ogóle nie odczuwam tej magicznej atmosfery. Niby choinka świeci się tuż obok mnie, miga fioletowymi lampkami, niby kupiłyśmy ogromną ilość jedzenia, niby na półce leży opłatek, niby posprzątałam cały swój pokój, niby przeżyłam szkolną wigilię i niby słyszę szepty mojej mamy i babci, zwiastujące prezenty. Ale i tak, gdybym nie posiadała kalendarza, dałabym sobie głowę uciąć, że jutro jest najzwyklejszy w świecie dzień. Nie wiem, czemu tak jest. Święta - to, co kiedyś było dla mnie tak wspaniałe - straciły dla mnie swoją magię i czar, możliwe, że przywykłam do wielkiego, czarnego worka prezentów, przyniesionego prze grubego brodacza, a może dlatego, że te rodzinne święta powinny być obchodzone w licznym gronie, nie tak jak w moim przypadku - trzyosobowym. Muszę poprosić mamę, żebyśmy obejrzały Disneyowskie, choć nie tylko, bajki o Bożym Narodzeniu. "Mickey: Bajkowe Święta", "Opowieść Wigilijna", "Expres polarny", i wiele, wiele innych, cudownych opowieści, oglądanych przeze mnie, jako małą dziewczynkę, wierzącą w te historie, niczym w prawdę przenajświętszą. Tak, to były moje święta. Takie, jakie być powinny, radosne i rodzinne. Brakuje mi ich. Mam nadzieję, że kiedyś znowu będę mogła nakryć do stołu więcej niż tylko cztery miejsca. Na pewno, musi tak być, po prostu musi, wierzę w to.
Do naszych serc, do wszystkich serc uśpionych
Dziś zabrzmiał dzwon, już człowiek obudzony.
Bo nadszedł czas i dziecię się zrodziło.
A razem z Nim, maleńka przyszła miłość.
Maleńka miłość w żłobie śpi,
Maleńka Miłość przy Matce Świętej.
Dziś cała ziemia i niebo lśni
dla tej Miłości maleńkiej.
Porzućmy zło, przestańmy złem się bawić.
I czystą łzą spróbujmy serce zbawić.
Już nadszedł czas, już dziecię się zbudziło
A razem z Nim, maleńka przyszła miłość.
Maleńka miłość zbawi świat
Maleńką miłość chronimy z lękiem
Dziś ziemia drży i niebo drży
Od tej miłości maleńkiej.
niedziela, 5 grudnia 2010
W poszukiwaniu siebie...
Powinnam przeprosić... pewnie i tak, ale co z tego, skoro nie czuję się winna? Kiedy wyznajesz skruchę, musisz mieć choćby najmniejsze wyrzuty sumienia... inaczej przeprosiny nie są wartościowe. Jeśli masz być nieszczery w najpiękniejszych gestach, lepiej po prostu ich nie czyń.
Z tego powodu nie przepraszam.
Prawdę mówiąc, zastanawiam się, czy to moje blogowanie ma sens. Nie, nie chcę odchodzić, zresztą chociażbym bardzo chciała i tak nie dam rady porzucić pisania blogów. Niestety... gasnę. Gdy masz czas wszystko jest dużo prostsze, lecz kiedy ci go zabraknie, to zaczynają się schody. No bo jak pogodzić naukę z pisaniem blogów podczas gdy nie masz nawet czasu dla przyjaciół, a ci są kilkaset razy ważniejsi niż jakiś tam internetowy pamiętnik. Wiem, jestem idiotką. Skończoną idiotką... W ogóle po co ja to piszę?! Yhm.
Dobra, wracając do tematu.
Cokolwiek się stanie wiem, że z blogami się nie pożegnam. Mimo braku czasu, chęci i tych innych różnych bzdur. Pamiętam, jak ponad dwa lata temu założyłam swoją pierwszą stronę, kończącą się domeną ,,blog.onet.pl'' Tak... Nie znałam się na grafice, ani na innych tego typu rzeczach. Rozwinęłam się od tamtego czasu. Blogi zmieniły moje życie... nawet bardzo...
To właśnie tu poznałam prawdziwą i bezwarunkową przyjaźń.
Tu podejmowałam ważne decyzje.
Tu poznałam swój "talent"
Tu nauczyłam się tego, czego moi znajomi nigdy nie będą umieć.
Tu przeżywałam każdą radość i wszelki smutek.
Tu chwaliłam się osiągnięciami i żaliłam z niepowodzeń.
Tu prosiłam o rady.
Tu pokochałam książki.
Tu poznałam wspaniałych, ciekawych i utalentowanych ludzi.
Tu zmieniałam swoje życie i siebie.
Fakt faktem, że przez Onet straciłam masę czasu i swój sokoli wzrok... żałuję, ale gdybym miała przeżyć tamten fragment swojego istnienia jeszcze raz, wyglądał by idealnie tak samo.
Nie o tym chciałam mówić...
Tak czy siak.
Nie wiem, co począć z moją karierą blogową. Chcę pisać blog. Ale nie znam swego celu i zamiarów. Raz chcę prowadzić kiczowaty blog pod publikę. Nie żeby nie sprawiało mi radości czytanie dziesiątek SZCZERYCH komentarzy, acz co z tego skoro nie robię tego, o czym pragnę.
Cały czas publikuję te same posty, różniące się jedynie treścią i grafiką.
ALE TO NIE JEST TO!
Ja jestem inna...
To nie należy do mnie... owszem, są to moje własne uczucia, ale nie utożsamiam się z tym aż tak.
Jestem bardzo zmienna...
Najchętniej za każdym razem pisałabym inaczej notkę.
Albo obrałabym zupełnie inny gatunek bloga. Raz grafika, innym razem opowiadanie, jeszcze kiedy indziej pamiętnik, szabloniarnia i diabli wiedzą co jeszcze.
No, ale już tak mam. Tak wyobrażam sobie siebie.
Choć nie wiem jaka jestem, ponieważ ciągle się zmieniam, poszukuję swojego prawdziwego ja.
Znam jedynie swoje pragnienia... oczekiwania od blogosfery... i wyglądają tak.
Nic na to nie poradzę. Niestety.
Jednak wiem, że taki blog raczej nie znajdzie uznania, a ono... nie jest najważniejsze, bo jeśli masz robić coś pod publikę i dla innych, nie czerpiąc z tego żadnych przyjemności, lepiej nie rób tego wcale. Aczkolwiek buduje. Sprawia, że chcesz pisać i pracować nad blogiem.
Bez niego... Jest trudno...
Nie wiem, nie wiem, nie wiem.
Pomóżcie, bo nie mam pojęcia, co dalej.
środa, 17 listopada 2010
Może być już tylko lepiej
Pamiętnik
Jest dobrze. Naprawdę. Jestem odprężona, Niczym się już nie stresuję, nie boję się, wierzę w siebie, w ludzi i w świat. Będzie dobrze. Musi być. Nie poszłam drugi dzień do szkoły. Nie jestem chora, ale psychicznie wymęczona. Ale już jest lepiej, prawie idealnie. Hm... Wstałam dzisiaj normalnie do szkoły, mając nadzieję, że wybłagam u mamy jeszcze jeden dzień wolnego. Tak szalenie bałam się czwartej jedynki z francuskiego. Ponoć takie oceny, to nic takiego, acz mnie trzęsie na myśli o kolejnej jedynce... W podstawówce miałam jedną wciągu sześciu lat, tu od września mam już trzy! I to tylko z nieszczęsnego franca! Sama wybrałam klasę o profilu dwujęzycznym, wiedząc, że będę miała te sześć godzin tygodniowo wspomnianego języka, byłam w pełni świadoma, czego się podejmuję i jak ciężka czeka mnie praca. Mogłam wybrać gimnazjum, w którym dalej jechałabym na "swoim poziomie", czyli na samych piątkach. Za to tutaj zamiast samych piątek mam takowe oceny. Mogłam mieć tak łatwo! A jednak! Ambicja wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem. "Wiesz, ja po prostu chcę iść gdzieś, gdzie nauczę się więcej i będę miała większe możliwości." - Co, do cholery jasnej, mi odbiło!?!?!? Zresztą, nie ważne. Stało się. Teraz jest w miarę dobrze, wierzę, że wyjdę na prostą i będę miała średnią powyżej 4,0. Bądź, co bądź minęło dopiero dwa i pół miesiąca. Wszystko się ułoży, wjadę znów na swój tor, na pewno. Inaczej być po prostu nie może, jest to całkowicie niemożliwe. Wierzę i będę w to wierzyć, już zawsze, zawsze, na zawsze. Poszłam do koleżanki, dać jej swoje materiały na projekt. Rano, tak, aby babcia nie wiedziała, że nie dotarłam do szkoły. Mama zadzwoniła, gdy tylko babunia wyszła z domu, parę minut później odprowadziłam mamę do pracy, a potem czytałam książkę i zasnęłam otoczona z dwóch stron psami. Kiedy wreszcie się ocknęłam, poczułam, jak błogi spokój ogrania moje ciało, a także umysł. O niebo lepiej. Gdy rozbudziłam się na dobre, postanowiłam pojechać do Reala, opodal szkoły po czipsy. Może weźmiecie mnie za skąpca lub biedaka, ale kupiłam najtańsze Tip`owe. One są dobre, a kosztują mało, ponieważ tylko 1,09. Wzięłam aż pięć paczek. Dawno nie jadłam czipsów, chyba z rok... dlatego trochę się za nimi stęskniłam. A teraz usiadłam przy komputerze i piszę tą durną notkę. I właśnie kończę się wyżalać.
Refleksje
Chyba jestem głupia, ale muszę się nad tym po zastanawiać. Zadam Wam jedno pytanie, uważacie, że maskotka w rękach, załóżmy piętnastolatki to normalne, czy chore zjawisko. Mam na myśli dziewczynę funkcjonującą całkowicie zwyczajnie, codziennie. Tylko po prostu, każdej nocy towarzyszy jej przytulanka. Przywykła do niej i nie chcę wyrzucić, ani schować, ale poza tą jedną rzeczą, zachowuje się jak na nastolatkę przystało. Jak sądzicie, czy to dobre, czy złe? Według mnie, to nic takiego. Każdy chciałby mieć kogoś, do kogo zawsze, ale to zawsze może się przytulić, kogoś, na kto spojrzysz, gdy się obudzisz zlana potem po złym śnie, a potem uśmiechniesz się, wiedząc, że to był tylko koszmar. Jestem całkowicie za, i sama mam potocznie zwanego misia. Co prawda, jest to pies, a właściwie sunia o wdzięcznym imieniu Albina. Poznajcie moją ochroniarkę, która walecznie broni mnie przed złymi snami. Albinko, pokaż się nam.
środa, 27 października 2010
Modlę się o lepsze jutro
Wiecie, chciałabym napisać wesołą notkę, nawet nie zdaje-
cie sobie sprawy, jak bardzo pragnę znów optymistycznie pa-
trzeć na świat, uśmiechać się do obcych mi ludzi, iść ulicą
i śmiać się tak, że aż policzki zaczną mnie boleć. Tęsknie za
takim, pełnym szczęściem, które kiedyś mnie nigdy, nawet na
moment nie opuszczało. Było moim nieodłącznym kompanem,
druhem na dobre i złe. Jak widzicie, zmieniłam adres, szablon,
i styl notek. Znudziłam się wyglądem, który nie wyrażał moich
upodobań. Teraz jest podobnie, jak kiedyś było na MissAduli,
czyli wstęp, pamiętnik, coś mądrego i dodatki. Z opowiadania
rezygnuje... wybaczcie. Mama dała mi starter w Playu, ale to
na próbę, nigdy nie zdradzę Orange
Pamiętnik
Najgorsza jest chyba ta straszna nuda, która nie ma zamiaru
opuścić mojego życia. Rutyna dnia nie jest dla mnie, nie potra-
fię tak funkcjonować. Zawsze było tak, że nie mogłam się odpę-
dzić, od ludzi, którzy chcieli się ze mną spotkać, pogadać, itp.
Miałam kolegów, którzy dbali o to, bym w swoim kalendarzu po-
zaznaczała każdy możliwy dzień, moich kochanych adoratorów.
A co jest teraz? Szkoła - siedem, długaśnych lekcji, w tym fran-
cuski, w czasie którego drżysz, aby pani cię nie zapytała, powrót
do domu, dom - jedzenie, odrabianie lekcji, siedzenie przy lap-
topie i pójście spać. Jee, super, po protu żyć, nie umierać. Ok,
ja rozumiem, że wielu ludzi od zawsze miało tak jak ja. Ale mnie
los doświadczył i przyzwyczaił do innych standardów przygodowych.
Nie umiem istnieć bez zabawy, bez tego, co mnie kiedyś otaczało.
Jest mi z tym bardzo, bardzo ciężko. W dodatku gimnazjum... to,
co się tam dzieje... tyle lekcji, tyle kartkówek, pytań, sprawdzianów.
Nie mogę, już nie mam siły... Z każdym dniem zastanawiam się,
jak długo jeszcze pociągnę. Odliczam dni do każdego weekendu.
To straszne, w podstawówce nie mogłam się doczekać poniedział-
ków, teraz mam nadzieję, że nigdy nie nadejdą. Czekam z utra-
pieniem na dni wolne. Nie wiem, czy uda mi się to przeżyć, może
lepiej było by mi w klasie ogólnej? Może byłam zbyt ambitna wy-
bierając ten profil... Ech. Ludzie zastanawiają się, czemu ciągle
chodzę z opuszczoną głową, czasem ze zeszklonymi oczyma...
Mam dość! Ot, co. Nie wiem, czy sobie poradzę... Modlę się i mam
nadzieję. Tylko to mi zostało.
Refleksje
Życie jest tylko, jedną, wielką grą, którą wymyślił Bóg, bo mu się
nudziło. Niczym twórca gry opracował dokładnie ciąg wydarzeń,
a także zakończenie. On jeden wie, co, kiedy i gdzie się wydarzy.
Tak naprawdę nie mamy wolnej woli. To znaczy... owszem, ale Pan
zanim się jeszcze narodziliśmy, zdawał sobie sprawę z tego, co bę-
dziemy czynić oraz jak zachowywać. Więc po co, to całe biadolenie
o tym, że sami za siebie decydujemy, skoro i tak stanie się to, co
się stać musi. Nie rozumiem, serio. Oczywiście, nie mówię, że nie
wierzę w Boga, ani nie jestem przeciwna chrześcijaństwu. Absolutnie!
Ja tylko wyrażam swoje zdanie... czy raczej pokazuję Wam moją cho-
rą filozofię. Lubię rozmyślać, dlatego też w mej głowie rodzą się ta-
kie... dzikie rzeczy... ale może znajdą się osoby, które podzielą mo-
je zdanie. Nie wiem, acz ja rzeczywiście tak uważam.
sobota, 16 października 2010
Jestem beznadziejna
Tak bardzo mi brakuje... tych różowych okularów...
tych spacerów po parku... tego dotyku ciepłej dłoni...
tego gorącego spojrzenia... tego malowania
serduszek... tego głupiego słowa 'kocham'...
tej walniętej miłości... ♥
Jakie to żałosne... Nie wiedziałam, że jestem aż tak słaba. No cóż. Wiele
osób licząc na kogoś, na coś się przelicza... Umiesz liczyć - licz na siebie.
Prawda znana każdemu, ale co jeśli nawet na siebie nie możesz już
liczyć? Kiedy doskonale wiesz, że nie warto nic robić, a mimo to, bardzo
chcesz coś uczynić. Kiedy np. kochasz kogoś, wiedząc, że nie masz
szans, ale i tak pragniesz, zmienić przeznaczenie, los, aby ten ktoś
mógł zakochać się w Tobie. I zdajesz sobie sprawę ze swojej beznadziejnie
naiwnej nadziei. Nie rozumiem. Naprawdę nie rozumiem. Mam dość
wszystkiego... A zresztą nie rozczulam się nad sobą. Przepraszam za tą
notkę. Wybaczcie...
Zatrzasnęła drzwi. Przekręciła klucz w srebrnym zamku. Ze smutkiem
spojrzała na jego fotografię i opadła na zieloną kanapę, na której co noc
odpływała w krainę Morfeusza. Chwyciła w dłoń narzędzie fryzjerów.
Wpatrywała się w nie i zastanawiała nad swoim życiem. Nie chcę się zabić.
To będzie tylko kolejna rysa. Blizna, pokazująca jak słaba jest moja psychika.
Nic takiego... Kolejny ślad po smutnym wydarzeniu z mego beznadziejnego filmu...
czy może gry, jaką jest życie... Ech... - myślała. Zacisnęła palce na nożyczkach,
przykładając ostre, błyszczące grozą ostrze. Nie! - krzyknęła w myślach. Nie
tutaj. Ubrała się. Włożyła jego ulubioną zieloną bluzę i pakując w czarną torbę
telefon i srebrną śmierć, wyszła z domu. Wolnym krokiem z opuszczoną głową
dotarła do parku. Usiadła na ławce przy altance. Na ich ławce. Wyjęła
telefon, wykręciła jego numer. Spojrzała na otaczający ją świat. Chciała umrzeć?
Nie. Na pewno nie. Blizna, tylko blizna. Nie było ciemno. Dopiero zapadał
zmierzch. Szarobure chmury płynęły po fioletowym niebie, a ona siedziała pod
ławkę. Znów chwyciła nożyczki. I po raz drugi się zawahała. Zamknęła oczy,
przyłożyła narzędzie do ręki. Ostrzem rozcięła skórę. Chciała krzyczeć z bólu,
ale zacisnęła zęby, tak mocno, że bolały ją dziąsła. Wycięła jego imię na dłoni.
Wzięła telefon w zdrową rękę i nacisnęła zieloną słuchawkę. Jeden sygnał.
Drugi. Trzeci. Głos.
- Cześć. Stało się coś? - Tak. To ten głos. On sprawił, że jej wycieńczone
serce zaczęło bić mocniej.
- Przepraszam cię za wszystko. Chciałam się tylko pożegnać - odpowiedziała
niemalże szeptem.
*patrzy w górę i myśli*
Cholera... robię się jakieś chore emodziecię... ech..
z serii "emodziecię to ja":
sobota, 2 października 2010
Zrezygnuję z walki?
Miewasz czasem wrażenie, że nikt tak naprawdę Cię nie lubi? Albo po
` Ocean błękitu - pierwsza część pierwszego rozdziału
Każdego dnia schemat się powtarzał. Wstaję, jem, idę do pracy,
wracam, jem, kładę się. Rutyna. A jednak, miałam wrażenie, że
dziś coś się zmieni. Może zwariowałam, pewnie zgłupiałam, przy
tych codziennych nudach. Możliwe. Mimo tego byłam bardzo entuzjastycznie
nastawiona do świata, przecząc zdrowemu rozsądkowi, wesoło szykowałam
się do biura. Właściwie, moja praca należy do jednych z ciekawszych. Jestem...
czymś w rodzaju detektywa. Boję się stwierdzenia "agentka", choć chyba
byłoby najtrafniejsze. Niestety, póki co do moich obowiązków należy czytanie
podań, próśb o pomoc... Na lepsze zajęcia będę musiała czekać
co najmniej rok.
Ubrana w soczyście czekoladową bluzkę i lekko brzoskwiniową spódnicę,
ruszyłam do pracy. Przez jakiegoś staruszka, któremu pomogłam
w przejściu prze ulicę, spóźniłam się na autobus. Postanowiłam przejść
się chociaż dwa przystanki, ponieważ nie chciało mi się stać piętnaście minut
w jednym miejscu. Mijając grupę dzieci, idących na wycieczkę szkolną,
przypomniałam sobie, jak wspaniale, byłoby przenieść się w czasie.
Tak się nad tym zamyśliłam, że nawet nie spostrzegłam, kiedy znalazłam
się na ulicy. Poczułam, że ktoś się na mnie rzucił, jednocześnie pchając
moje ciało w przód i przewracając na ziemię. Zanim zdążyłam zareagować
leżałam na chodniku, przyciśnięta czymś, bądź kimś ciężkim.
Gdy tylko nacisk zelżał, spróbowałam się podnieść. Zdezorientowana
i obolała, stwierdziłam, iż nie jestem w stanie się ruszyć. Wtem usłyszałam:
- Nic ci się nie stało? - W melodyjnym, męskim głosie
mojego wybawcy, słychać było troskę.
- Nie wiem. Nie mogę wstać. - Spróbowałam się podnieść i jęknęłam z bólu.
- Poczekaj, pomogę ci. Tylko się nie ruszaj. - Jego dłonie spoczęły
na moim ciele i udało mu się je podnieść. Podszedł do ławki. - Mam dzwonić
po karetkę? - zapytał układając mnie na niej.
- Nie, nie. Zaraz stanę o własnych nogach.
- Aha - powiedział lekko kpiąco. Dopiero teraz mogłam mu się przyjrzeć.
Miał ciemne, chyba czarne włosy i nadzwyczajne, głębokie, zielone oczy.
Jego twarz, uśmiechnięta, ale i zatroskana, to najpiękniejsza męska t
warz, jaką widziałam. Mężczyzna należał do dobrze zbudowanych,
a wnioskując, że próbę podniesienia mnie zakończył sukcesem,
musiał też być dość silny. Wydawało mi się, że wpatrywanie się w niego zaliczało się do niegrzecznych zachowań, więc odwróciłam głowę i spytałam:
- Jak masz na imię?
- Piotr.
prostu nie masz się do kogo odezwać? W moim przypadku nie do końca
tak jest. Zdaję sobie doskonale sprawę, kto będzie ze mną na dobre i złe.
Niestety, są takie chwile, gdy chciałabym mieć jeszcze kogoś. Choć jestem
bardzo otwarta, nie potrafię zaczynać rozmów z osobami, których nie znam,
bądź znam, ale dosyć krótko. Pragnę być akceptowana, ale nie jestem w stanie
uśmiechać się i siedzieć cicho, lub wydzierać się, by zostać usłyszaną. Nie
mówię, że nie ma innych opcji. Owszem, są, aczkolwiek nie jestem osobą,
która wszędzie się wpycha, nie lubię się narzucać... Pamiętam rozmowę... tfu!
To była króciutka wymiana zdań, nie rozmowa... Z kolegą z nowej klasy. Siedzę
na korytarzu po wuefie, nagle staje nade mną Sebastian i mówi: - O! Cześć, Ado.
- Czemu ty tak mało mówisz? - pyta.
- Bo ze mną nie rozmawiasz - odpowiadam miłym, spokojnym głosem, lecz dobry, znający
mnie słuchacz, uchwyci w tych słowach irytację i przygnębienie. Nie odpowiedział.
Po co? Co mógł mi rzec? Miałam racje. Tyle. Też się nie odzywałam.
Nie gadamy, to nie gadajmy, trudno. Siedziałam patrząc na kolegów
i koleżanki, wiedząc, że mam na sobie maskę. Zamiast smutnym
wzrokiem przeczesywać ludzi
w poszukiwaniu kogoś, kto mi pomoże, siedziałam z kamienną twarzą i co
jakiś czas "śmiałam się" z wypowiedzi osób znajdujących się przy mnie. Gdy
wyjechaliśmy na tą wycieczkę, miałam nadzieję, że będzie dobrze, że wszyscy
to z pięć godzin, więc się powstrzymam. Mówiąc w przeogromnym skrócie:
było zajebiście. Ale nadal się boję. Co z tego, że idealnie zjednoczyłam
się z klasą, skoro mam wrażenie, iż tylko przekroczymy próg gimnazjum
nikt, poza nielicznymi, nie będzie ze mną rozmawiał? Co z tego, że
się nagadałam, że się naśmiałam, skoro może się okazać, że to nie przetrwa,
że znowu będziemy sobie obcy. Co z tego, iż rozmawiałam kilkukrotnie
z Sebastianem, jeśli okaże się, że znów powiem mu "cześć", on odpowie
i tyle z rozmowy, a on dalej uważać będzie, że Ada jest małomówna. No?
Proszę odpowiedzcie. Nie, nie jestem pesymistką. Jestem optymistką,
realnie patrzącą na świat, która w chwilach grozy potrafi zachować
Po prostu. Ale czy to ważne? Skoro nikt na razie tego nie dostrzega?
Eh... dramatyzuje? Nie wiem. Nie wiele już wiem. Ale... ale mam nadzieję.
Nadal wierzę, że może, że jednak będzie tak, jak być powinno. Dobrze...
musi być dobrze...
Każdego dnia schemat się powtarzał. Wstaję, jem, idę do pracy,
wracam, jem, kładę się. Rutyna. A jednak, miałam wrażenie, że
dziś coś się zmieni. Może zwariowałam, pewnie zgłupiałam, przy
tych codziennych nudach. Możliwe. Mimo tego byłam bardzo entuzjastycznie
nastawiona do świata, przecząc zdrowemu rozsądkowi, wesoło szykowałam
się do biura. Właściwie, moja praca należy do jednych z ciekawszych. Jestem...
czymś w rodzaju detektywa. Boję się stwierdzenia "agentka", choć chyba
byłoby najtrafniejsze. Niestety, póki co do moich obowiązków należy czytanie
podań, próśb o pomoc... Na lepsze zajęcia będę musiała czekać
co najmniej rok.
Ubrana w soczyście czekoladową bluzkę i lekko brzoskwiniową spódnicę,
ruszyłam do pracy. Przez jakiegoś staruszka, któremu pomogłam
w przejściu prze ulicę, spóźniłam się na autobus. Postanowiłam przejść
się chociaż dwa przystanki, ponieważ nie chciało mi się stać piętnaście minut
w jednym miejscu. Mijając grupę dzieci, idących na wycieczkę szkolną,
przypomniałam sobie, jak wspaniale, byłoby przenieść się w czasie.
Tak się nad tym zamyśliłam, że nawet nie spostrzegłam, kiedy znalazłam
się na ulicy. Poczułam, że ktoś się na mnie rzucił, jednocześnie pchając
moje ciało w przód i przewracając na ziemię. Zanim zdążyłam zareagować
leżałam na chodniku, przyciśnięta czymś, bądź kimś ciężkim.
Gdy tylko nacisk zelżał, spróbowałam się podnieść. Zdezorientowana
i obolała, stwierdziłam, iż nie jestem w stanie się ruszyć. Wtem usłyszałam:
- Nic ci się nie stało? - W melodyjnym, męskim głosie
mojego wybawcy, słychać było troskę.
- Nie wiem. Nie mogę wstać. - Spróbowałam się podnieść i jęknęłam z bólu.
- Poczekaj, pomogę ci. Tylko się nie ruszaj. - Jego dłonie spoczęły
na moim ciele i udało mu się je podnieść. Podszedł do ławki. - Mam dzwonić
po karetkę? - zapytał układając mnie na niej.
- Nie, nie. Zaraz stanę o własnych nogach.
- Aha - powiedział lekko kpiąco. Dopiero teraz mogłam mu się przyjrzeć.
Miał ciemne, chyba czarne włosy i nadzwyczajne, głębokie, zielone oczy.
Jego twarz, uśmiechnięta, ale i zatroskana, to najpiękniejsza męska t
warz, jaką widziałam. Mężczyzna należał do dobrze zbudowanych,
a wnioskując, że próbę podniesienia mnie zakończył sukcesem,
musiał też być dość silny. Wydawało mi się, że wpatrywanie się w niego zaliczało się do niegrzecznych zachowań, więc odwróciłam głowę i spytałam:
- Jak masz na imię?
- Piotr.
poniedziałek, 23 sierpnia 2010
Fałszywa przyjaźń...
Możesz się z kimś przyjaźnić wiele lat, wierzyć, że nic was nie rozdzieli, że jesteście nierozłączni. Oddasz mu siebie, on odda ci siebie, mówicie sobie wszystko, znacie swoje największe tajemnice. Śmiejecie się razem, spotykacie, radośnie spędzacie razem czas. Kiedy któreś z was jest załamane, drugie zawsze je pociesza, jest z nim. Wszyscy mówią o was "papużki nierozłączki", uważają, że jesteście pokrewnymi duszami, nic, ani nikt nie jest w stanie was poróżnić. Przyjaciele na zawsze... amen... całe życie... po prostu wieczna przyjaźń... Ty od czasu do czasu masz wątpliwości, bo twój przyjaciel czasem cię rani, ale mrużysz oczy, widząc tylko wyidealizowaną postać swojego druha. "Każdy popełnia błędy" - myślisz. Robisz dobrą minę do złej gry... Pewnego dnia pojawia się osoba, która zdobywa twoje serce. Przez parę tygodni jesteście szczęśliwi. Ty, twoja miłość i przyjaciel. Ale później okazuje się, że ukochana ci osoba woli twego towarzysza... Twój świat się wali... nie wiesz, co robić... Jesteś rozdarty, przecież chcesz szczęścia swojego druha, jak i miłości... ale czy kosztem tak wielkiego smutku... czy potrafisz sobie z tym poradzić? Bądź co bądź to bardzo trudne. Patrzeć, jak osoba, którą darzysz uczuciem, przytula się, całuje, obejmuje twojego najlepszego przyjaciela... Boli... strasznie... ale przecież w przyjaźni nie ma słowa "ja". Po jakimś czasie przechodzi ci. Znów jesteś szczęśliwy... i zaczynasz rozmyślać... Nagle... budzisz się któregoś dnia i pierwsza twoja myśl to "on nie jest moim przyjacielem". Masz łzy na twarzy, polikach i w oczach. Nie wiesz, jak poradzić sobie z tą myślą... Powtarzasz sobie "nie, przecież to niemożliwe", ale wiesz, że znów się oszukujesz. Dzwonisz do innych przyjaciół, żalisz im się... jedni mówią, że coś ci się pokręciło, drudzy - proszą o spotkanie. Idziesz, tego ci potrzeba... rozmowy. Opowiadasz wszystkie swoje przemyślenia, wnioski. Dostajesz odpowiedź, której nie chcesz, acz wiesz, że jest prawdziwa... "Masz racje". I twoje życie rujnuje się na nowo... spędzasz noce na płaczu i myśleniu... Zastanawiasz się, ile razy jeszcze się pomylisz... ile osób nie będzie z tobą szczerych... ile cię zawiedzie... i co masz robić, w końcu nie powiesz swojemu domniemanemu przyjacielowi "to kres naszej przyjaźni, żegnaj". Co robić? - pytasz świat. Postanawiasz porozmawiać ze swym druhem. Po długiej konwersacji, próbujesz wyciągnąć wnioski. Towarzysz przerywa ci tekstem "przyjaźń, jak miłość - boli, a my się kochamy". Zostajesz sam ze swoimi przemyśleniami... wiesz, że ta "przyjaźń" jest pomyłką, ale znów robisz dobrą minę do złej gry... ciągle masz wątpliwości, ale cóż począć... To koniec, choćbyś chciał się uwolnić od tej chorej znajomości, nie potrafisz, żal ci tych spędzonych wspólnie chwil, żal ci osoby, którą na swoje nieszczęście kochasz. Pozostaje ci się tylko modlić o Boskie zmiłowanie... może kiedyś je otrzymasz...
Prawdę mówiąc... nigdy nie wierzyłam w te stare opowieści mojej babci. Uważałam je za niesamowicie ciekawe bajki na dobranoc. Uwielbiałam słuchać jej lekko zachrypłego, ale bardzo melodyjnego głosu. Siadałam na kolanach babuni, a ta huśtała nas obie w starym, drewnianym fotelu bujanym. Stojący parę metrów przed nami kominek, dawał przyjemne ciepło, stwarzał niezwykły nastrój oraz dodawał magii historiom starszej pani. Czarny, zielonooki kot, Kier, wylegiwał się tuż przy piecu i razem ze mną uważnie słuchał swojej właścicielki. Zamykałam oczy, przenosząc się w świat bajek, czarów i dobra, które zawsze zwycięża zło.
Moją ulubioną opowieścią był "Ocean błękitu". Pewna dziewczyna imieniem Kornelia przeżyła wspaniałą przygodę, podczas której poznała miłość swojego życia, o mało co nie straciła życia i ocaliła świat i otrzymała tytuł prawdziwej królowej. Nie obyło się, oczywiście, bez mrożących krew w żyłach scen, takich, jak rozmowa blondynki ze złą Weroniką, kochającą się w Piotrze, ukochanym głównej bohaterki, kiedy to dowiedziała się, że zabije go skorpion.
Kornelia podróżowała z chłopakiem oraz ich służką Grażką, ciemnoskórą brunetką. Zwiedzili wiele cudownych miejsc, ale w każdym z nich mogli zginąć. Pełna nienawiści i zazdrości Weronika zdolna była do wszystkiego, żeby zlikwidować konkurencje. A gdy dowiedziała się, że Piotr kocha niebieskooką dziewczynę, postanowiła zabić ich troje. Później natomiast zawładnąć światem.
Gdybym nie zaznawała teraz tego wszystkiego, pewnie dalej żyłabym w przekonaniu, że moja babka gadała głupoty. A jednak... to wcale nie był świat bajek... To miała być moja przyszłość...
poniedziałek, 10 maja 2010
Ta, to nie koniec
A w sumie. Koniec. Z tym adresem, bynajmniej będę gdzieś indziej. Nie podaję adresu. To będzie pamiętnik, do którego tylko nieliczni będą mieć wstęp. Było miło. Pa.
poniedziałek, 26 kwietnia 2010
Chcę umrzeć!
Mogę umrzeć?
Mam dość tego ... (cenzura) życia! To jest koszmar, chcę się już obudzić, czy ktoś do cholery, mógłby mnie uszczypnąć. Halo, słyszy kto? Oczywiście, że nie bo nikogo nie obchodzi jedna, ... (cenzura) trzynastolatka z problemem... No bo po co się kimśkolwiek interesować? Ważne, żeby swój tyłek mieć bezpieczny. A ... (cenzura) Wam wszystkim! Mam to wszystko w czterech literach i noc mnie nie rusza, że mi się to wszystko nie zmieści! Nienawidzę trzynastki! Nie chcę mieć trzynastu laaaaaat! ... (cenzura)
Od razu mówię, że to nie do Was moi czytelnicy... To do moich... hem... PRZYJACIÓŁ? A nawet nie tyle przyjaciół do... LOSU. Tego ... (cenzura) losu!
Może zacznę od początku... ta historia jest wielce ... (cenzura), ale i tak połowa ludzi, którzy spojrzą na tą notkę tego nie przeczyta, więc co mnie to obchodzi?
Od jakiegoś miesiąca bardzo się zmieniłam. Ja i moje życie. Co więcej, nie ja tego chciałam, zdecydowano za mnie, nie miałam nic do powiedzenia. Moje rozmowy z dotychczasową paczką przyjaciół (Angelika, Marek) ograniczyły się do minimum. Całe dnie spędzałam z Bartkiem, fakt, że trochę uniemożliwiał mi powrót do starych kumpli, ale spokojnie były momenty, w których mogłam do nich dojść, niestety, Jaśnie Pan Marek patrzył na mnie takim wzrokiem, że zastanawiałam się, czy nie ma jakiś powiązań z Bazyliszkiem. Więc mówiąc krótko - robiłam w tył zwrot i szłam do Bartka. Dnia, bodajże, dwudziestego kwietnia, Bartek opowiedział mi długą i bardzo skomplikowaną historię o swoim problemie. Problem = zakochał się, nie zdziwię Was, jeśli powiem, że we mnie, nie? Od tego czasu, towarzyszyłam mu prawie non-stop. I wiecie co? Nie było mi źle, brakowało mi tylko Angeliki, która nie wiadomo dlaczego, nie zbliżała się do mnie na krok. W piątek zaczęło się piekło. Cały dzień przepłakałam. Angelika wykrzyknęła zdanie, które dźwięczeć w mej głowie będzie do końca życia - "Ale ja już nie mam przyjaciółki" Później działy się rzeczy, których nie zapomnę, aczkolwiek bardzo bym chciała... Angelika i ja płakałyśmy, Bartek postanowił zerwać ze mną wszystkie kontakty, Marek uważał, że jestem bezczelna... Później jakoś pogodziłam się z Angeliką, Bartek stwierdził, że jednak nie zrobi tego co zamierzał, a Marka i tak miałam gdzieś. Później (wczoraj) była moja 'impreza urodzinowa'. Byliśmy w Manu. Na początku było fajnie, potem się zwaliło i z dziesięć razy płakałam... ale spoko. Na koniec Bartek wyjaśnił Markowi swoją historię, a ten wywnioskował, że jesteśmy nienormalni... Postanowił zerwać przyjaźń ze mną. Do domu wracałam z Bartkiem i na koniec się przytuliliśmy, co dało mi nadzieję, na dobre zakończenie tego cholernego koszmaru. No i tym sposobem dotarłam do dzisiejszego dnia. Zaczął się dość niemiło, ale dobra... Marek powiedział mi, że: jestem bezczelna, zołza, wredna, zmieniam przyjaciół jak rękawiczki, itd. Szczerze? Wcale mnie zdanie tego idioty nie obchodziło. Reszta dnia była wyjątkowo fajna. Spacerowałam z Bartkiem po parku, siedzieliśmy na ławce, można rzec, że przytuleni... i w sumie było mi na serio dobrze. Czułam się, jakby wszystkie złe rzeczy były już za mną. Niestety, Bartek musiał mi mój błogi spokój i radość zrujnować. Ok. 19 napisał mi, że wraca do NICH (nie pytajcie) i że zapomni o wszystkim co do mnie czuje, bo to nie ma sensu, jeśli ja nie odwzajemniam jego uczuć. Długo starałam się mu nie napisać "kocham cię", ale nie wytrzymałam i w końcu mu to napisałam. Reakcja nie była zadowalająca, ponieważ odpisał "Sorry, jutro pogadamy", a niestety jutro idziemy na wycieczkę całodniową, a on nie idzie... Mam dość, ale powiem szczerze, że dobrze jest gdzieś przelać uczucia... a teraz pa, bo już późno!
wtorek, 20 kwietnia 2010
Od rzeczy
Miałam dziś napisać coś przyzwoitego, ale niestety, kolega zmienił moje plany :D Nie jestem w stanie myśleć :D Wczoraj miałam urodziny. :D Jutro, albo pojutrze napiszę dłuuugą notkę ;)
Zmieniłam szablon, ustawienia, pixele ;D a i ogólnie parę rzeczy ;D
i dostaję dziś głupawki, więc może nie czytajcie tego ;dd
Do zobaczenia... później ;D
Pozdrawiam ;**
sobota, 10 kwietnia 2010
Żałoba...
Jestem w szoku. Naprawdę nie rozumiem... Mama do mnie dziś dzwoniła. Nie dodzwoniła się, po jakimś czasie spostrzegłam, że mam nieodebrane połączenia. Problem w tym, że tel. miałam cały czas przy sobie. Ale dobra... Oddzwoniłam. - Ada, włącz TVN24 i zobacz, czy to prawda, że prezydent wraz z sejmem zginęli. - Co? - Prezydent i sejm lecieli samolotem i się rozbili, włącz TVN24 i sprawdź czy to prawda. - Ale prezydent Polski? - Tak, Kaczyński. W ten sposób mniej więcej rozmawiałam. Po prostu pojąć nie mogłam jak to możliwe, żeby prezydent umarł. No bo jak to? I co teraz nie ma prezydenta? I co teraz??? Trochę ochłonęłam i dotarło do mnie co się stało, ale nadal nie rozumiem dlaczego. Nie lubiłam jakoś bardzo Kaczyńskiego, ale wiadomość, ze Polska nie ma przywódcy trochę mnie zmartwiła... Nie, nie powiem dziś nic mądrego... Imprezy z okazji moich urodzin nie będzie. Odbędzie się jakiegoś innego dnia. Nie mam weny na grafikę, nie mogę siedzieć przy komputerze, jest żałoba, jestem smutna z powodu czyjejś opinii, nie mam humoru. Party się odbędą, ale jeszcze nie wiem kiedy. Hmm... Tyle na dziś. O tej notce nie informuję...
Wieczny odpoczynek racz im dać, Panie, a światłość wiekuista niechaj Im świeci na wieki wieków. Amen.
Życie ludzkie jest tak nieobliczalne. Rodzimy się... po to, aby żyć. Żyjemy... po to, aby umrzeć. Śmierć może przyjść każdego dnia, w każdej sekundzie naszego życia. Nikt nie wie, kiedy na niego przyjdzie czas. Padnie na niego wyrok, najgorszy lub, patrząc na to z innej strony, najlepszy wyrok - śmierci. Życie jest kruche niczym porcelana, delikatne niczym kwiat róży, ulotne niczym motyl, nieznane niczym nowy dzień. Świeczkę życia rozpala Bóg. Nieraz dmucha, żeby przestraszyć, wtedy człowiek choruje. Gdy Pan zdecyduje, że czas zabrać odebrać komuś życie dmucha mocniej i w ten sposób umieramy. Tylko jeden Ojciec wie, kiedy nadejdzie odpowiedni czas. Niczego nie cofniemy, nie poprawimy, jeśli Bóg nie będzie tego chciał. Nie da się, On wie, co dla nas lepsze. Nie wypierajmy się śmierci całą siłą, bo to nic nie da, tylko sił na wyprawę po sąd boży może nam braknąć. Nie unikniemy nieuniknionego. Nie jesteśmy nieśmiertelni! Po co się umawiać, planować, oczekiwać skoro w każdej chwili Pan może zdmuchnąć naszą świeczkę. Żyjmy tak, jakby dzisiejszy dzień miał być naszym ostatnim dniem. Kochajmy i bądźmy kochani, cieszmy się życiem, póki je mamy, cieszmy się, kiedy mamy z czego, ale także wtedy, gdy okazji ku temu nie mamy, płaczmy, kiedy nam źle, żyjmy tak, aby później mieć co wspominać! Nigdy nie wiadomo jak coś może się skończyć, więc róbmy wszystko, żeby nie żałować, że czegoś nie zrobiliśmy. Lepiej robić sobie wyrzuty, że coś się zrobiło i nie wyszło, niż że czegoś się nie zrobiło a powinno! Śpieszmy się kochać ludzi - tak szybko odchodzą! Szanujmy, tolerujmy, kochajmy się! Co jeśli nie starczy nam na to czasu? Nie żałujmy sympatii dla bliźniego, Bóg się nam za to odwdzięczy!
Chcesz zmieniać świat? Zacznij od siebie!
Łączę wyrazy współczucia
rodzinom zmarłych w wypadku
samolotu prezydenckiego.
Wieczny odpoczynek racz im dać, Panie, a światłość wiekuista niechaj Im świeci na wieki wieków. Amen.
Życie ludzkie jest tak nieobliczalne. Rodzimy się... po to, aby żyć. Żyjemy... po to, aby umrzeć. Śmierć może przyjść każdego dnia, w każdej sekundzie naszego życia. Nikt nie wie, kiedy na niego przyjdzie czas. Padnie na niego wyrok, najgorszy lub, patrząc na to z innej strony, najlepszy wyrok - śmierci. Życie jest kruche niczym porcelana, delikatne niczym kwiat róży, ulotne niczym motyl, nieznane niczym nowy dzień. Świeczkę życia rozpala Bóg. Nieraz dmucha, żeby przestraszyć, wtedy człowiek choruje. Gdy Pan zdecyduje, że czas zabrać odebrać komuś życie dmucha mocniej i w ten sposób umieramy. Tylko jeden Ojciec wie, kiedy nadejdzie odpowiedni czas. Niczego nie cofniemy, nie poprawimy, jeśli Bóg nie będzie tego chciał. Nie da się, On wie, co dla nas lepsze. Nie wypierajmy się śmierci całą siłą, bo to nic nie da, tylko sił na wyprawę po sąd boży może nam braknąć. Nie unikniemy nieuniknionego. Nie jesteśmy nieśmiertelni! Po co się umawiać, planować, oczekiwać skoro w każdej chwili Pan może zdmuchnąć naszą świeczkę. Żyjmy tak, jakby dzisiejszy dzień miał być naszym ostatnim dniem. Kochajmy i bądźmy kochani, cieszmy się życiem, póki je mamy, cieszmy się, kiedy mamy z czego, ale także wtedy, gdy okazji ku temu nie mamy, płaczmy, kiedy nam źle, żyjmy tak, aby później mieć co wspominać! Nigdy nie wiadomo jak coś może się skończyć, więc róbmy wszystko, żeby nie żałować, że czegoś nie zrobiliśmy. Lepiej robić sobie wyrzuty, że coś się zrobiło i nie wyszło, niż że czegoś się nie zrobiło a powinno! Śpieszmy się kochać ludzi - tak szybko odchodzą! Szanujmy, tolerujmy, kochajmy się! Co jeśli nie starczy nam na to czasu? Nie żałujmy sympatii dla bliźniego, Bóg się nam za to odwdzięczy!
Chcesz zmieniać świat? Zacznij od siebie!
Łączę wyrazy współczucia
rodzinom zmarłych w wypadku
samolotu prezydenckiego.
środa, 31 marca 2010
Zapowiedź
Ikonkę obok wykonała moja kochana Karish, prawda, że urocza? Wiem ;d. Tą notkę napisałam i miałam jej nie publikować, ale ją publikuję. Niedawno był post, więc w sumie tego miałam nie ukazywać, ale co mi tam. Chcę, abyście wiedzieli zawczasu co się szykuje. Dnia 19 kwietnia kończę 13 lat, okazja do świętowania, nieprawdaż? Właśnie! Z tego powodu na MissAdula odbędzie się impreza, ale nie taka byle jaka... Będzie to ANIMALS PARTY!
Zabawa polegać będzie na tym, że na blogu pojawi się bardzo wiele obrazków, ikonek, nagłówków, sygnatur, baz (nie tylko do ikonek), zdjęć, sesji, prezentów, informacji na temat zwierząt. Oczywiście to nie wszystko. Nie zdradzę innych atrakcji. Powiem jeszcze, że na pewno będą konkursy, ale, ale! Nie na komentarze. Ogólnie mówiąc, nie będziecie się nudzić.
Jestem pewna, że będziecie zadowoleni z imprezy, jaką wyprawię. Obiecuję, przysięgam i przyrzekam, iż będzie znacznie lepsza od beznadziejnej, walentynkowej, jaką przygotowałam w czasie Walentynek. Mogę mieć nadzieję, na udane party, bo wiem co przygotuję, a pomysł mi się podoba. Wam też się spodoba, wierzę w to. Ale pożyjemy, zobaczymy.
Czy mogę liczyć, że wkleicie banerki informacyjne? Mam ich dla Was aż sześć. Proszę:
Wstawi ktoś? Proszę :**
poniedziałek, 29 marca 2010
Nagroda bez zwycięstwa
Ikonka moja, trochę nie wymiarowa, ale mnie się podoba. Dziś nie mam zbytnio weny na notkę, ale postanowiłam coś nabazgrać. W sumie... To ja weny nie mam na nic, ale trudno. Raz wena jest, raz nie ma prawda?
P A M I Ę T N I K
Ta... Gdybym miała coś do opisania... W poniedziałek byłam na rekolekcjach, no i było strasznie nudno, bo ksiądz kazał dosłownie trzydzieści razy śpiewać tę samą piosenkę, i to raz po razie, a później chwilę coś mówił, i znowu po trzydzieści razy to samo. Wyglądało to tak: Gada, gada, śpiewamy (30 razy), gada, modlimy się, gada, śpiewamy (20 razy), gada, śpiewamy inną piosenkę (3 razy), modlimy się, gada, śpiewamy pierwszą piosenkę (20 razy), gada, śpiewamy (20 razy) i wychodzimy. Fajnie, nie? ;/
Później z Angeliką poszłyśmy pod gimnazjum, do którego się wybieramy.
No i to cały mój tydzień, bo od wtorku jestem chora i łącznie z dniem dzisiejszym w szkole nie byłam...
M Ą D R O Ś C I
' Nigdy nie zasłużyłam na to, co mam '
No, zawsze wiedziałam, że kiedyś to tu napiszę... Tylko nigdy nie wiedziałam kiedy... Na wszystko przychodzi czas, więc właśnie dziś przyszedł...
Uważam się za cholerną szczęściarę, nie dlatego, że mam wszystko, czego przeciętna nastolatka by pragnęła. Gdyby była przeciętną nastolatką, moim celem byłoby zmieniać chłopaków jak rękawiczki, a ja nie należę do takich osób jak panna Wiktoria Ł., Angelika K., Marta R., czy Bóg wie kto jeszcze. W całym swoim trzynastoletnim życiu nie byłam i nie mam zamiaru być taka jak one. Może stracę coś, co moje koleżanki mają, ale otrzymam coś innego w zamian. Otrzymam pełen szacunek wśród chłopaków i, co najważniejsze ich przyjaźń. Dobrze, ale nie o tym miałam pisać.
Tak więc, mówiłam, że właściwie mam wszystko czego można by zapragnąć. Dobre oceny, wspaniałą, wyrozumiałą mamę, starającą się spełnić wszystkie moje zachcianki, liczne talenty (ponoć, ja o tym nic nie wiem), przyjaciół, bardzo wesołych adoratorów, których szerze uwielbiam, cztery blogi i dwa psy, ciekawe przygody, zwariowane pomysły i ludzi, którzy nie boją się realizować moich zawiłych i dziwnych planów. Czego chcieć więcej?
No właśnie, mam wszystko. Mnie nic nie potrzeba, naprawdę. Co powinnam robić? Cieszyć się i dziękować, prawda? Też mi się tak wydaję. A co ja robię - nic z tych rzeczy, a jedyne co, to nie szanuję tego, co mam i zachłannie pragnę więcej. Mam wiele, ale jak dla mnie za mało.
A może chociaż zasłużyłam na te wszystkie dary? A w życiu! Należałam i należę do osób, które lubią pławić się w błogim lenistwie, i nie znoszą zbytniego przemęczania się, zarówno fizycznie jak i umysłowo. Wyniki w nauce zawdzięczam zwykłemu zapamiętywaniu słów nauczycieli. Nie uczę się w domu. Nie chcę mi się...
Czy kiedykolwiek odzwierciedliłam wdzięczność, jaką miałam do swojej mamy za wszystkie jej prezenty? Nie, tylko dziękowałam. Słowo, nic więcej, a sami wiecie, słowa nic nie znaczą.
Jeżeli nie uważacie, że nie zasłużyłam na to, co mam, podajcie choć jeden argument, bo ja nie widzę ani jednego...
środa, 17 marca 2010
Niezależność
Ach... Jakże mi przykro! Nie było notki czternastego! Przepraszam. Nie mogłam. Wyjaśnię dlaczego. Wiecie, pisanie notek takich jak 7 marca, mi nie odpowiada. Fajne są, fakt, ale jakieś takie skomplikowane. Dziś będzie odrobinkę inaczej. Ale tylko odrobinkę. Nie będę się rozpisywać, bo mi się nie chcę. Jeszcze tylko powiem, że ikonka powyżej jest moja, a baza jest od Loxan, śliczna prawda? :**
P A M I Ę T N I K
Hmm... Ósmego, w poniedziałek nie poszłam do szkoły, bo najzwyczajniej w świecie nie chciało mi się. Ten dzień spędziłam na śpiewaniu. Później poszłam z Angeliką, na dzień otwarty, do gimnazjum, do którego miałyśmy iść.
Następnego dnia byłam już na lekcjach, ale nie wydarzyło się nic ciekawego, no i nie było Bartka, a wiecie, że dzień bez Bartka jest dniem straconym. W nocy z wtorku na środę usłyszałam tak zwany "histeryczny krzyk" mojej mamy. Okazało się, że babcia zemdlała w łazience. Pobiegłam szybko po telefon i nakazałam mamie zadzwonić po pogotowie, sama usiadłam obok babci, która na szczęście odzyskała przytomność, żeby w razie czego móc przystąpić do reanimacji. Gdy przyjechało pogotowie, i zabrało babcie do szpitala, mama chwaliła mnie, że byłam bardzo dzielna. Ja natomiast, w ogóle nie wiem, jak udało mi się zachować zimną krew. Nieważne. Ważne, że babcia czuje się lepiej.
W środę poszliśmy z klasą do muzeum przyrodniczego. Byłam strasznie zaspana, ponieważ w nocy, przez ten niefortunny wypadek spałam niecałe cztery godziny. W muzeum były wypchane zwierzaki, więc nie to, co ja lubię najbardziej ;/. Jeszcze przewodniczka opowiadała tak, że zasypiałam.
W czwartek znów nie byłam w szkole. Nie pamiętam co robiłam. AA! Byłam odwiedzić babcie w szpitalu, a później pojechałam z mamą do jej pracy, salonu kosmetycznego.
W piątek wraz z moją klasą i klasą A byliśmy na targach gimnazjów. Dostałam masę ulotek i zaczęłam się zastanawiać, czy na pewno chce iść do wcześniej wybranego gimnazjum.
W sobotę, ponownie byłam z mamą w pracy, potem w szpitalu. W niedziele odwiedziłyśmy babcie i odrabiałam lekcje.
Piętnastego znów nie było mnie w szkole, bo okazało się, że babcia wychodzi ze szpitala i trzeba ją odebrać. Później spotkałam się z Angeliką by omówić sprawę gimnazjum.
We wtorek w szkole się pojawiłam, i pisałam czwarty etap konkursu :D.
W środę do naszej szkoły przyszli jacyś goście i wraz z Angeliką, jako najmądrzejsze z dziewczyn szóstych klas, stałyśmy przy schodach witałyśmy owych gości. Potem było zebranie, na którym rodzice dostali DEKLARACJE do gimnazjum.
W czwartek dostałam szóstkę z historii <jupi> i tróję z angielskiego <bu>. Nic ogólnie się nie działo tego dnia.
Dziś, czyli w piątek pisaliśmy wypracowanie na polaku, i chyba nieźle mi poszło, po lekcjach byłam na zajęciach teatralnych, i dostałam rolę narratora! Po raz pierwszy w życiu jestem narratorem :D Choć i tak Marek w tej roli zawsze był i będzie bezkonkurencyjny :D. To wszystko z mojego życia.
M Ą D R O Ś C I
' Jestem niezależna, nie potrzebuję nikogo! '
Ostatnio doszłam do wniosku, że prawdopodobnie z Angeliką pójdziemy do różnych gimnazjów. Z początku bardzo mnie to martwiło, no bo to moja przyjaciółka, no i jak to będzie bez niej. Ale kurczę! Nie jestem już małym dzieckiem, potrzebującym opiekunki, prawda? Gimnazjum, które wybrała, ja też miałam jako cel, ale po targach, i po przeczytaniu wielu propozycji, pomyślałam, co ma Wapienna, czego nie ma inna szkoła? Nic. A na przykład 28 37 gim, mają bardzo dużo. 19 jest poniżej moich ambicji...
Kiedy zakomunikowałam Angelice, że mam wątpliwości, przyznała mi racje. Wraz ze mną rozważała cechy innych szkół. Wybrałyśmy trzy, które można wziąć pod uwagę: 19, 28, 37. Wzięłam to za dobry znak, ponieważ każda z tych cyfr ma w sobie 10. 1 + 9 = 10, 2 + 8 = 10, 3 + 7 = 10. Kilka dni pożyłyśmy zastanawiając się, gdzie iść.
Dziś rano zadzwoniłam do Angeliki z pytaniem, czy jeszcze śpi. Pytam, kiedy oddajesz deklaracje. Dzisiaj - otrzymałam w odpowiedzi. To... gdzie idziesz? - zapytałam obawiając się najgorszego. Na Wapienną - Aha. Tak to się skończyło. W szkole okazało się, że mama Angeli źle wypełniła kartkę i musi ją napisać jeszcze raz. Może to jakieś proroctwo, ale mnie już to nie interesuje.
Ja od następnego roku szkolnego zacznę nowe życie. Dorosłe. Sądzę, że będę zupełnie inaczej podchodzić do świata. Pod względem przyjaźni. Może nauczę się odróżniać tą prawdziwą, od fałszywej. Nie, nie, nie chodzi mi o to, że Andzia nie jest moją przyjaciółką. Jest. Mam na myśli, że ja, po prostu nie mam daru wykrawania fałszu. Mniejsza z tym. Wiem, czego się nauczę. Bycia niezależną. W jakimś stopniu jestem niezależna, ale w jakimś jestem też zależna. Może z czasem będę całkiem... To się zobaczy... Oby...
niedziela, 7 marca 2010
Kobieta zmienną jest
Jak żyjecie? Mnie całkiem dobrze na tym świecie. Adoratorzy są, ale póki co obrażeni, jednakże jak znam życie, w poniedziałek będzie: "Ada, Ada!" W szkole dostałam chyba z pięć piątek i jedną czwórkę. Pisaliśmy trzeci próbny test. Doszłam do wniosku, że jak trochę potrenuję, mogę być całkiem dobrą pisarką, i może kiedyś będę miała fajny głos, nawet możliwe, że będę umiała śpiewać, choć wątpię xdd. Ostatecznie usunęłam BoomGraphic. Wszystkie dodatki będę dodawać tu. Po co posiadać osobny blog? Bezsens. Na tym blogu nastały zmiany. W stylu pisania notek. Najpierw wstęp, czyli to ↑ później pamiętnik z całego tygodnia, a potem coś mądrego, czyli przemyślenia. Czas na drugą część postu ;).
P A M I Ę T N I K
Poniedziałek, 01.03.
Szczerze mówiąc nie pamiętam, żeby działo się jakoś wiele ciekawych rzeczy. Aż dziwne :D. Czekajcie... O! Pani na polskim pyta przez co odmienia się czasownik. Pada kilka odpowiedzi. Między innymi stopnie. Wychowawczyni chce już zmienić temat, a Andrzej podnosi rękę.
- Tak? - pyta chłopaka.
- Ja chcę jeszcze co do tych stopni. Chcę powiedzieć.
- Proszę wymień.
- Niższy, wyższy i najwyższy.
Klasa śmiech. :D
Ogólnie w poniedziałek nic się nie działo. Poszłam do Angeliki, opuściłyśmy tańce, bo musiałyśmy zrobić zadania z informatyki. Beznadziejne zadania z informatyki.
Wtorek, 02.03.
Tyle się działo, a ja nie wiem co, w który dzień. <zły> Moment. Muszę się skupić. Na polskim pani celowo zapytała Andrzeja jakie są stopnie. Śmiejąc się odpowiedział "Równy, wyższy i najwyższy". Dowiedzieliśmy się, że w następny wtorek idziemy do muzeum przyrodniczego. Ooo, wow, idzie kilka osób. W tym Maruś i Bartuś. Łoo... ale będzie... Ja się boję. Zaatakują mnie:DD Tak, odbija mi dziś. Hmmm... Na informatyce Bartek się do nas dosiadł, i ze swoją obolałą nogą usiadł na połowie mojego krzesła. Ludzie, on bez pozwolenia narusza moją prywatność xD. Natomiast na przygotowaniach do egzaminów dowiedzieliśmy się, że w czwartek będzie trzeci test próbny.
Środa, 03.03.
Najgorszy, w ciągu tego tygodnia, dzień Marka. Obydwoje dostaliśmy czwórki z muzyki. ZA ŚPIEWANIE! Z czego my dostajemy 6, lub chociaż 5. (Byliśmy w szkolnym chórku!) I pan próbował wmówić nam, że śpiewając w ogóle się nie staraliśmy. Dobra, spoko, jeżeli zna pan jakieś moje cudowne zdolności, niech mi je pan pokaże, z chęcią je odkryję. Poza tym przez całe dwie lekcje wpatrywałam się w te cudowne, ciemnoniebieskie Bartkowe oczy, i patrzeć w nie, wcale nie było źle. Mówiąc prościej podczas dwóch godzin wraz z Bartkiem patrzeliśmy sobie w oczy. x) Taak, głupia jestem, wiem. :D Eee... Hmm... No i pan od w-fu wkurzył na Marka i powiedział, że mu tym razem oceny nie podwyższy. Tak więc może mieć na koniec tróję, a to dla niego bardzo źle... Za co jeszcze Maruś był zazdrosny? Otóż za to, że każdą przerwę spędzam z Bartkiem i ostatnio bardzo się do siebie zbliżyliśmy. (nie pytajcie) :D
Czwartek, 04.03.
Wielki dzień! Trzeci test próbny! Wo!!! Egzamin, mówiąc szczerze nie był trudny, ale na moje przekleństwo o czekoladzie <mniam> i narobił mi na nią smaku. Musiałam się męczyć przez siedem godzin ;((. Ogólnie byłam baaardzo zestresowana, bałam się strasznie. Bartek starał się mnie odstresować i całkiem nieźle mu to wychodziło. Jak zwykle ^^. Później, na przyrodzie poszłam z Pauliną zbierać kasę na szkolne koło Caritas, po powrocie Bartuś męczył mnie pytaniami gdzie byłam :D Dlaczego go zostawiłam :D. Jak ja mogłam :D:D:D:D. Hem, nie było historii, więc w środę wieczorem moja mama na próżno starała się pisząc mi wywiad z posłem Rzeczypospolitej <aniołek> Byliśmy w tym czasie w bibliotece, a tam Andrzej czytał mi komiks o kaczorze Donaldzie <głupek> - to do mnie, oczywiście. Później Marek dołował mnie, mówiąc, że idzie sam, jeden do gimnazjum oddalonego od nas, przeprowadza się daaaleko, i że nie będzie się z nami już w ogóle, nigdy nie spotka... ;/ Miałam mu już przywalić, ale uświadomiłam sobie, że i tak nie zrobię tego ;( czy muszę być tak uprzejma??? Później wracałam z Bartkiem, a on opowiadał mi, swoje wrażenia z pisania testu. Oboje przyjęliśmy to podobnie: Jak dobrze, że już po wszystkim oraz ja chcę czekolady :D A... i powiadomił mnie, że specjalnie dla mnie pójdzie do innego gimnazjum... Hmm... ciekawe dlaczego? <myśliciel>
Piątek, 05.04.
Oczywiście Maruś nadal zły jak osa. Bartek uszczęśliwiony, bo kiedy jego 'kolega' trzyma się ode mnie z daleka, on może być bliżej... Angelika uświadomiła mi, że się zakochała w takim jednym, chorym psychicznie, Damianie (ponawiam: nie pytajcie :D ). Po lekcjach żaliłam się Markowi, który, o dziwo, się do mnie odzywał, że nie chcę mi się iść na teatralne. Później wracałam do domu z Bartusiem, namawiającym mnie do pójścia na teatralne xd. Wyszło na to, że najpierw czekaliśmy na jego brata około 15 minut, a w tym czasie, mój towarzysz tłumaczył Dominikowi, że idzie ze mną, a że przy tłumaczeniu popełnił błąd mówiąc "Ada jest moim celem", ten kretyn Dominik powiedział coś, czego nie przytoczę tutaj... W każdym razie, poszliśmy pod dom Bratka, poczekałam na niego 4 minuty (dosłownie), potem pomaszerowaliśmy do mnie, a na koniec dotarliśmy do szkoły. Na zajęciach wszyscy głupieli, a ja siedziałam roześmiana, ale spokojna w ławce, i co jakiś czas Bartek przychodził do mnie, rozmawiał ze mną, oraz kilkukrotnie głaskał mnie po głowie, ale to zostawię bez komentarza. Jeszcze przed zajęciami chłopcy bawili się, że ja jestem człowiekiem, Marek jest zombi, a Bartek wampirem. Zombi chciało mnie zabić, a wampir mnie bronił... Czasem jestem wdzięczna losowi, że Bartek jest silniejszy i działają na niego, bezproblemowo, moje słodkie oczka :DD Po teatralnych Marek powiedział: "jak bardzo chcesz to możesz wracać z Bartkiem" Zrobiłam urażoną minę i jak tylko się ubrałam, wyszłam. Bartek poleciał za mną a ja krzyknęłam "jeśli masz iść ze mną, czekam na Marka" Ponieważ chłopak skierował się do bramy, wróciłam do Marka. Ten zdziwiony moją obecnością spytał "jak to? Nie idziesz z Bartusiem?" Ja tylko spojrzałam na niego poirytowana, ale nie odezwałam się. Później do szkoły wleciał Bartek, na co jęknęłam, co było wyłącznie teatralnym gestem, bo chciałam, żeby wracał ze mną. Potem Marek bardzo pragnął, abyśmy sobie poszli z Bartkiem, ale ja się uparłam, że bez niego nie idę. Na koniec obaj moi adoratorzy się na mnie obrazili. JUUUUUUPI! MAM SPOKÓJ! :d
Sobota, 06.04.
Cały dzień siedziałam przy komputerze cała uhahana, i śpiewająca na iSing.pl
Niedziela, 07.04.
Też siedzę przy komputerze, odrobiłam lekcje, dodałam tą notkę napisałam rozdział na ES, słuchałam Szansy na sukces, i doszłam do wniosku, że piosenki Zbigniewa Wodeckiego są bardzo proste do zaśpiewania, a teraz słyszę Taniec z gwiazdami, a moimi faworytkami są Kasia Glinka i Ola Szwed. To wszystko ;**
M Ą D R O Ś C I
' Jestem łowcą. Zdobyłam - fajnie, idę zdobywać co innego '
Ostatnimi czasy, dochodzę do dziwnych wniosków. Między innymi, że jestem kimś bardzo, bardzo złym, aż do szpiku kości złym. Ale wszystko co robię, nie jest dlatego, że chcę sprawić komuś ból, tylko ja po prostu tak mam... Jak sądzę to jest przejaw bycia potworem, nie? Jeżeli krzywdzenie wpisane jest komuś w krew to czym jest, jak nie okropną, krwiożerczą bestią? Lub raczej, uczuciowo-żerczą.
Ranię wszystkich, na których mi zależy. Robię to świadomie, ale czy dobrowolnie. Czy naprawdę jestem, aż tak nieczuła, bezwzględna, żeby móc bez najmniejszej niechęci do siebie, czynić zło ukochanym mi osobom? Nie wydaję mi się, ale ja wiem... Jedno jest pewne, jest kimś koszmarnie, okropnie złym.
Cały czas utrudniam życie mojej mamie, jestem niczym więcej, jak darmozjadem, a jeszcze nie odwdzięczam się, za wszystko co mi daje, tylko zachowuję się niegrzecznie, pyskuję. Wyrządziłam wiele krzywd Angelice, robiąc to w stu procentach świadomie, jednakże serio nie wiem dlaczego.
Uważam, że mimo wszystkich moich zawinień, największym jest jednak to: Jestem łowcą. Kiedy już się zakocham, bardzo subtelnie, ale i uporczywie działam cuda, aby rozkochać w sobie chłopaka, który został obdarzony moim uczuciem. Nie ma w tym w prawdzie nic złego. Problem w tym, że po zdobyciu ofiary, przez kilka chwil jestem uszczęśliwiona zwycięstwem, po czym przechodzi mi cała miłość i szukam innego celu, zostawiając zakochanego chłopaka na lodzie. Fakt, faktem, że nie pozwalam, aby owy chłopak zapytał mnie, czy chcę z nim być, ale jednak go ranię. Robię to mimo woli, jednakowoż, niestety robię.
Nie potrafię wytłumaczyć się i za nic nie będę usprawiedliwiać. Na to nie ma odpowiedniego wytłumaczenia. Jestem zła. Wiem tyle...
D O D A T K I
I to by było na tyle z naszego dzisiejszego spotkania, do zobaczenia za tydzień ;),
sobota, 20 lutego 2010
Brak pomysłu na temat
Niestety to nie będzie długa notka. Chcę tylko poinformować, że impreza była kompletną klapą, ale mam pomysł na następną. Nie zdradzę nic, poza tym, że odbędzie się, kiedy na blogu pojawi się 50 notka, bądź blog skończy rok. Zależy co będzie pierwsze. Na razie będę pisała normalne notki. Co u mnie? Mam dużo pracy, bo muszę zrobić dużo rzeczy do szkoły, odnowiłam i otworzyłam Maly-Dudus. Tam impreza okazała się udana. Wyjątkowo. Na Szablonisty' m stworzyła się duża ekipa, bo wraz ze mną pięcioosobowa. Enchantress, moje opowiadanie okazało się sukcesem. Mam wielu wiernych czytelników. Mam jeszcze jeden blog. Z grafiką, ale postanowiłam go usunąć. Tak, to nie dla mnie. Poza tym, moi adoratorzy - Marek, Bartek - się na mnie obrazili. Przynajmniej Bartek, bo z Markiem póki co nie mam kontaktu. Hm... Jakoś od dawna nie gadam z Angelisią... ;/ Duduś był chory. Kończą mi się ferie, muszę nosić okulary, byłam w piątek (12.02) u okulisty i wydała taki wyrok. Od początku roku, przez niecałe dwa miesiące przeczytałam już dziesięć książek i wiele blogowych opowiadań, i doszłam do wniosku, że uzależniłam się od czytania. Mmm... To już wszystko.
Chciałam Was uświadomić, że będę tu pisała co dwa tygodnie, w niedzielę lub sobotę wieczorem. Do zobaczenia, a raczej przeczytania szóstego lub siódmego marca.
niedziela, 14 lutego 2010
Impreza walentynkowa!
Witam Was, na imprezie z okazji Walentynek lub inaczej Święta Zakochanych. Jest to pierwsza zabawa na tym blogu. Na wstępie chciałabym bardzo przeprosić, ponieważ notka walentynkowa opóźniła się i nie jest przeprowadzona tak, jak miała być. Mam nadzieję, że się nie gniewacie, a impreza będzie się Wam podobać. W takim razie: ZACZYNAMY!
Historia walentynek
Pomimo istnienia wielu legend i opowiadań na temat walentynek, pochodzenie i historia walentynek - święta zakochanych, nie zostało nigdy całkowicie i bezspornie wyjaśnione. Wiele osób uważa że historia walentynek - to historia biskupa Terni, Świętym Walentego, męczennika, który zginął około 269 roku, za panowania cesarza Klaudiusza II. Św. Walenty miał za czasów prześladowań uzdrowić ze ślepoty córkę jednego ze sług cesarskich i doprowadzić do nawrócenia całej jego rodziny na chrześcijaństwo. Tym właśnie rozgniewał cesarza, który kazał biczować biednego biskupa, a następnie ściąć. W miejscu pochówku męczennika w IV wieku papież Juliusz I nakazał wznieść bazylikę, a za sprawą historii świętego i powstałych legend z nim związanych, kult biskupa Walentego rozszerzył się szybko po całej chrześcijańskiej Europie.
Inna historia mówi o młodym mężczyźnie, który za pomoc prześladowanym chrześcijanom został skazany na śmierć i miał zginąć razem z nimi na arenie podczas walki z lwami. Na dzień przed śmiertelnym widowiskiem udało mu się wysłać krótki liścik do swojej ukochanej - z podpisem 'From Your Valentine' - co w dosłownym tłumaczeniu znaczy 'Od Twojego Walentego'. Nigdy nie udowodniono że taka jest właśnie historia walentynek, ale tak po dziś dzień podpisywane są kartki walentynkowe.
W wielu krajach Św. Walenty uważny jest także za patrona chorych. Podobno przypisano mu tę funkcję za sprawą podejmowanych na gruncie języka niemieckiego prób etymologicznych.Znaczenie imienia świętego wywodzono bowiem od niemieckiego bezokolicznika fallen - padać. Być może, to że Św. Walenty zakorzenił się w polskiej tradycji religijnej jest więc skutkiem niemieckich właśnie wpływów.
Dodatki walentynkowe
Niestety tylko jeden, gdyż nie miałam czasu zrobić więcej.
Takie "zmierzchowe" klimaty. No co? Miłość to miłość.
Jakiś kolejny dziwny (mój) pomysł. ;D
Moje dziwactwa! ;**
Za linkowane na IS, bo wiem, że początkujący blogerzy mają czasem problem z pobieraniem ;).
Zakonczenie
Niestety, to już koniec. Miało być więcej atrakcji, ale z powodów, prywatnych nie miałam chęci, ani czasu na przygotowania. Na pewno będą jeszcze inne imprezy, dużo ciekawsze i lepsze.
Na razie się z Wami żegnam.
Historia walentynek
Pomimo istnienia wielu legend i opowiadań na temat walentynek, pochodzenie i historia walentynek - święta zakochanych, nie zostało nigdy całkowicie i bezspornie wyjaśnione. Wiele osób uważa że historia walentynek - to historia biskupa Terni, Świętym Walentego, męczennika, który zginął około 269 roku, za panowania cesarza Klaudiusza II. Św. Walenty miał za czasów prześladowań uzdrowić ze ślepoty córkę jednego ze sług cesarskich i doprowadzić do nawrócenia całej jego rodziny na chrześcijaństwo. Tym właśnie rozgniewał cesarza, który kazał biczować biednego biskupa, a następnie ściąć. W miejscu pochówku męczennika w IV wieku papież Juliusz I nakazał wznieść bazylikę, a za sprawą historii świętego i powstałych legend z nim związanych, kult biskupa Walentego rozszerzył się szybko po całej chrześcijańskiej Europie.
Inna historia mówi o młodym mężczyźnie, który za pomoc prześladowanym chrześcijanom został skazany na śmierć i miał zginąć razem z nimi na arenie podczas walki z lwami. Na dzień przed śmiertelnym widowiskiem udało mu się wysłać krótki liścik do swojej ukochanej - z podpisem 'From Your Valentine' - co w dosłownym tłumaczeniu znaczy 'Od Twojego Walentego'. Nigdy nie udowodniono że taka jest właśnie historia walentynek, ale tak po dziś dzień podpisywane są kartki walentynkowe.
W wielu krajach Św. Walenty uważny jest także za patrona chorych. Podobno przypisano mu tę funkcję za sprawą podejmowanych na gruncie języka niemieckiego prób etymologicznych.Znaczenie imienia świętego wywodzono bowiem od niemieckiego bezokolicznika fallen - padać. Być może, to że Św. Walenty zakorzenił się w polskiej tradycji religijnej jest więc skutkiem niemieckich właśnie wpływów.
Dodatki walentynkowe
Niestety tylko jeden, gdyż nie miałam czasu zrobić więcej.
Takie "zmierzchowe" klimaty. No co? Miłość to miłość.
Jakiś kolejny dziwny (mój) pomysł. ;D
Moje dziwactwa! ;**
Za linkowane na IS, bo wiem, że początkujący blogerzy mają czasem problem z pobieraniem ;).
Zakonczenie
Niestety, to już koniec. Miało być więcej atrakcji, ale z powodów, prywatnych nie miałam chęci, ani czasu na przygotowania. Na pewno będą jeszcze inne imprezy, dużo ciekawsze i lepsze.
Na razie się z Wami żegnam.
Subskrybuj:
Posty (Atom)